Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/154

Ta strona została przepisana.

Waldemar przeczuł to i miał się na baczności, trzymał silnie wodze w ręku, a gdy Stefcia prosiła go, aby jej oddał lejce, poruszył przecząco głową.
— Ależ pan zmęczony, proszę odpocząć, ja pojadę wolno — prosiła Stefcia.
— Nie, pani, jeszcze nie czas, muszę je uspokoić, aż będą jak baranki. Teraz nie pani im, ale one pani podyktowałyby warunki.
— Będę silnie trzymała, zobaczy pan.
Pochylił się nad nią z uśmiechem.
— Niech się „dzidzi“ nie upiera.
Stefcia oniemiała.
— Waldy, po jakiemu ty nazywasz pannę Stefanję? — zawołała oburzona Lucia.
— To po australsku, stosowane z powodzeniem w Honolulu — zauważyła ironicznie Stefcia.
— W każdym razie ta nazwa ze złośliwością nie licuje — odpowiedział rozdrażniony Waldemar.
Stefcia zagryzła wargi.
— Pokłóćcie się państwo! już tak dawno nie słyszałam tego — wołała Lucia.
— Siedź tam cicho, mała, i uważaj, abyś nie wypadła, bo puszczam konie.
Stefcia spojrzała na niego z prośbą w oczach i szepnęła:
— Nie, nie, one takie rozhukane. Znowu poniosą.
Waldemar popatrzał na nią długo z pod lekko zmrużonych powiek.
— A „dzidzi“... będzie grzeczne? — zapytał przeciągle.
Zaśmiała się.
— Będę, tylko proszę o lejce.
Stefcia znowu powoziła, a Waldemar, patrząc na nią, rozcierał zmęczone dłonie.
Rozpędzony Amerykan wpadł w bramę pałacową, gdy pani Idalja siedziała z ojcem w otwartem oknie jego gabinetu. Mając słaby wzrok, nie poznała jadących.
— Papo! ktoś jedzie do nas.
Pan Maciej wyjrzał i zdziwił się.
— Waldemar jedzie!
— Ależ jakieś panie także.
— Lucia i Stefcia, nawet ona powozi. Widocznie spotkał je i zabrał.
Konie stanęły. Stangret zjawił się jak z pod ziemi. Wszyscy troje wyskoczyli ze śmiechem. Panny pobiegły do siebie. Waldemar wszedł do gabinetu. Po pierwszych przywitaniach pan Maciej zapytał:
— Gdzieżeście tak pomęczyli korne? — Jak z wody wyjęte.
— Trochę się nam rozhulały muzy.
— Co? nosiły! — krzyknęła pani Idalja.
— Niech się ciocia nie boi, wszystko dobrze. Najlepszy dowód, żeśmy cali.
— Lucia musiała się przestraszyć.
— To też krzyczała jak najęta.
— A czy wiesz, że mamy dziś solenizantkę? — spytał pan Maciej, patrząc na swe buty.
— Dlatego przyjechałem — odrzekł Waldemar nieco szorstko.