Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/185

Ta strona została przepisana.

— Zdrowie panny Rity! W pańskie ręce! — zawołał Waldemar do Trestki.
— No i za mój list pochwalny wypijcie.
— Ależ koniecznie!
Toasty wznoszono coraz nowe. Na sali muzyka grzmiała. Dzikie, i namiętne tony czardasza zakipiały w nerwach. Brochwicz wstał i otworzył drzwi szeroko.
Waldemar chodził po gabinecie z rękoma w kieszeniach, ruchy miał niedbałe, trochę gorączkowe. Czardasz zaczął wirować po mózgach, wino robiło swoje, Michorowski był trzeźwy, lecz i na niego uderzały niespokojne prądy z buchającej gwarem sali. Wiał z niego żar, jak z huty. Niebieski dymek z cygar unosił się, przesłaniając lekką mgłą światła lamp elektrycznych. Do gabinetu wpływał strumień zapachu trunków, zmiętych kwiatów, dusznych perfum. Na sali zaczynały się zabawy. Hałaśliwe śmiechy, szepty, śpiew cyganek znalazły echo w gabinecie. Kilka głów odwróciło się do sali, kilku panów podeszło do drzwi. Waldemar stanął i patrzał.
— Szkic do bachanalji — mruknął przez zęby.
Czarnowłose wulkaniczne Hiszpanki potrząsały kastanietami, ciskając płomienie z czarnych, jak węgle, oczu.
Namiętne tony śpiewu szły po sali, drażniąc nerwy. Przedpiekle to budziło wstręt, ale postacie barwnych, jak motyle, kobiet, nęciły pięknością i plastyką ruchów. Śpiew, muzyka, szmery, idące stamtąd, dźwięk kastanietów i mdły zapach rozgorączkowanej sali odurzały. Szare źrenice Michorowskiego zaiskrzyły się, błysnął z nich ogień, czoło pociemniało namiętną falą. Zagrały mu nozdrza, po twarzy przeleciał prąd, jak burza. Stał prosty, dumny, ale gorąca krew grała już w nim, kipiąc jak war. Uczuł silne tętna w żyłach i dziwny ból w skroniach. Postąpił krok naprzód. Ironja się w nim odezwała, ale prąd, idący z sali porywał silniej. Nagle, niby puch jakiś delikatny, niby włókienko błękitnej mgły, przesunęła się przed nim jasna twarzyczka Stefci i jej duże ciemnofijołkowe oczy, pysznie ocienione, migotliwe, jak gwiazdy wśród nocy. Wstrząsnął się... widzenie uleciało. Ale teraz już ironja zapanowała wszechwładnie. Twarz jego zmieniła wyraz. Spojrzał na salę obojętnie, Odwrócił się i wzruszył ramionami.
— Zamknij, Jurek, tę budę — rzekł z niechęcią.
— Co znowu? Tak pięknie śpiewają, takie ładne te cyganki!
Brochwicz marudził, lecz Trestka zatrzasnął drzwi z miną bardzo zadowoloną.
— Świętoszki! — sarknął chłopak zły i rzucił się na kanapę.
Michorowski powiódł okiem po wszystkich. Świrko drzemał na krześle, trzymając jeszcze w ręce skorupkę ostrygi. Giersztorf i Żnin mieli miny podniecone, nawet hrabia Morykoni i Barski wpatrzeni byli w drzwi w osłupieniu, jakby im kto nagle złoty obraz zamazał sadzą. Książę Zaniecki przyprowadzał do porządku niezbyt przytomnego syna, zakłopotany, spotniały.
— Popili się, czy co? — mruknął do siebie ordynat. Jeszcze raz spojrzał na dziwne miny Barskiego i własnego wujaszka i uczuł niesmak w ustach.
— Świństwo — rzekł głośno.
Podszedł do kanapy, gdzie rozprawiał Brochwicz z Trestką.
— Jurek! — zawołał ordynat.