Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/206

Ta strona została przepisana.

Michorowski powtarzał się w nim kilka razy. Dziewczyna z rozkoszą wchłaniała wonny dymek uwielbień, unoszący się dokoła niej. Każde spotkanie się jej oczu z Waldemarem wstrząsało nią, każdy taniec z nim odurzał. Bała się jego zbliżenia, zaczynała drżeć, gdy na nią patrzał, a jednocześnie ten błogi niepokój sprawiał jej niewysłowioną rozkosz.
Kolacja trwała niedługo, poczem tańce znowu zaczęły się ze zdwojoną siłą.
Waldemar, przetańczywszy ze Stefcią kontredansa, posadził ją pod grupą olbrzymich palm i rzekł nieco szorstko, jak zwykle, gdy mu na czem zależało:
— Niech mi pani pokaże karnecik.
Stefcia podała mu seledynowy, malowany gracik z maciupcim ołówkiem tegoż koloru. Waldemar przeczytał na okładce:

„Lepsza w kwietniu jedna chwilka,
Niż w jesieni całe grudnie“.

Uśmiechnął się i usiadł obok Stefci na krześle w ten sposób, że odgrodził ją od sali.
— Czy to pani sama wybierała ten karnecik?
— Dostałam go od baronowej.
— Bardzo dobry aforyzm. Mickiewicz dla siebie go widać ułożył, bo jednak czasami jest inaczej. Naprzykład u nas wiosenne chwile były złe, nieufne, drażliwe, słowem brzydkie! Dzisiaj są lepsze, a mamy jesień!
— Ale nie grudzień!
— W grudniu będzie jeszcze lepiej.
Przerzucał kartki karnecika, odczytując nazwiska.
— Ależ tu cała armja wpisana! Bajeczny rejestr! Moje litery bledną wobec tej potęgi. Co? co?... kotyljon — Brochwicz? No, mogła pani kotyljona zostawić dla mnie.
— Nie mogłam odmówić panu Brochwiczowi. Zresztą bal, to jak bitwa: zdobywa ten, kto pierwszy przychodzi.
— Nie zawsze! czasem drugi pobije pierwszego. Ja właśnie mam ten zamiar.
Spojrzał jej w oczy z demoniczną pewnością siebie.
Stefcia zmieszała się, ale odrzekła bez wahania:
— Tak nie można. Pan Brochwicz byłby słusznie obrażony.
— Potrzeba mi tylko zgody pani, a już ja tak urządzę, że się Jurka ułagodzi. Ale teraz mi pani naturalnie odmówi.
Powstał z krzesła i rzekł z uśmiechem:
— Idę po Brochwicza. Za chwilę.
Gdy odszedł, podsunął się do Stefci młodzieniec w monoklu i zapytał z umizgiem:
— Pani kotyljona tańczy?
— Tak, panie.
— A!... pardon! spóźniłem się... i zawsze ordynat.
— Co panu tu przeciwko mnie spiskuje? — zapytał niski głos ordynata, tuż za nim.
Młodzieniec bąknął coś po francusku i z ukłonem odszedł.
Waldemar stanął przed Stefcią, trzymając pod ręką Brochwicza.
— Mój Jurku, ja tu zaatakowałem karnet panny Stefanji i twoja pozycja w kotylionie bardzo mi się nie podoba. Nie chcę z tobą batalji, mając nadzieję, że sprawę załatwimy polubownie.