Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/214

Ta strona została przepisana.

I westchnął rozgoryczony.
Pawilon łowiecki był również ciekawy. Tam przeważały barwy szare i zielone. Wieniec z dębowych liści, głowy łosi, jeleni i danieli o potężnych rogach, łby odyńców, zadziwiające kłami, ozdabiały budynek. Przy wejściu stał ogromny wypchany niedźwiedź, trzymający w łapach stalowe wieszadło do kapeluszy. Dział ten przestawiał okazy fauny i flory z lasów ordynackich, plany wzorowego urządzenia lasów, dokładny wykaz ilości starodrzewiu i zagajników, a także mapy i trofea myśliwskie ordynata. Jeden kąt pawilonu zajmowały zdobycze jego z podróży do pustyń Afryki. Były tam skóry lwie, tygrysie i lamparcie, jeden tygrys benghazi, całkowicie wypchany. Były kły słonia i głowa antylopy, oraz okazy ptaków podzwrotnikowych. Każda sztuka miała tabliczkę z objaśnieniem, gdzie zabita i kiedy. Dział ten obsługiwał typowy murzyn z wełnistą głową, ubrany w zielony jedwab. Na ścianach wisiały fotografie zwierzyńca głębowickiego, a także strzelby, rewolwery, trąby i noże obsługi leśnej. Dyrygował i objaśniał łowczy Urbański z pomocą stróżów. Odznaczał się strzelec Jur, ulubieniec ordynata, olbrzymi chłop, mający dumną minę i pyszny moderunek. Jego zielony uniform lśnił od złotych szamerowań.
Zwiedzili jeszcze pawilon ze zbożami ordynata i poszli na plac główny do cukierni.
Zajęli miejsce na werandzie przy kilku stolikach. Michorowski siedział z panną Ritą, Stefcią i Lucią. Trestka przysunął się do nich również. Naprzeciw był stolik wolny. Za chwilę usiadło przy nich dwóch panów: tłusty jegomość z czerwoną spotniałą twarzą i młody zbiedzony urzędniczek.
— Kawy! — zawołał ostrym basem gruby pan do chłopca w białym fartuchu.
Poczem wsparł brodę na olbrzymiej kościanej gałce od laski i rzucał wzrokiem na wszystkie strony. Sapał przytem, jak lokomotywa.
— To jakiś restaurator napewno — mruknął Trestka. — Bada, czy więcej ma gości cukiernia, czy jego restauracja. A może to jaki rzeźnik?...
— Nie krytykuj pan z pozoru — rzekł Waldemar. — Zobaczymy dalej.
— Czy pan nie jest fizjonomistą? — zapytała panna Rita.
— Ja, pani? Owszem! bywają wypadki, nawet częste, że odgaduję ludzi z twarzy, po oczach zresztą. Ale odgaduję usposobienie danej osoby, czasem myśli, — trudniej przeczuć, czem się ona zajmuje, o ile niema zewnętrznych oznak. Stopień wykształcenia, inteligencji wykazuje najczęściej zachowanie się i dlatego ten pan robi na mnie wrażenie podejrzane.
— To rzeźnik napewno — twierdził Trestka i zaczął opowiadać Stefci i Luci jakąś zabawną anegdotkę.
Rita rzekła do Waldemara:
— Jeżeli pan odgaduje niekiedy myśli innych, proszę powiedzieć coś o mnie. O, czem myślę?
— O czem pani myśli, czy o czem pani myślała? — spytał z przekornym uśmieszkiem.
— Kiedy?
— Tak... trochę wcześniej... w stajniach.
Panna Szeliżanka utkwiła w nim surowy wzrok.