— Niemądry pan jest.
— Zwykłe zakończenie! — rzekł z rezygnacją Trestka.
Panna Szeliżanka zamyślona spuściła głowę. Słońce, zachodząc, wyjrzało raz jeszcze przez pawilony, rozświetliło drzewa, jak ostatnie tchnienie rzuciło blask na werandę cukierni i na stolik z lodami, przy którym każdy myślał o czem innem, lecz wszystkie te myśli ściągały się do jednego mianownika.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W połowie września mieszkańcy Słodkowic i Obronnego opuścili wystawę. Ordynat został aż do jej zamknięcia. Z pewnym smutkiem wyjeżdżali wszyscy, ale żegnali się zaledwo na tydzień. Zapowiedziane przez ordynata polowania w Głębowiczach miały na nowo rozpocząć szereg zabaw. Wiele pań rozmyślało nad zabraniem odpowiedniej ilości strojów okolicznościowych i na bal kostjumowy, będący w programie. Wszystkich dziwił zapał ordynata. Na wystawie on najwięcej przyczynił się do ogólnego życia, sypał pieniędzmi, imponował oryginalnością pomysłów. Odgadywano, że w Głębowiczach wystąpi jeszcze świetniej, mając stosowne do tego ramy. Nikt nie domyślał się, co go tak pobudza, choć wielu chciało dojść prawdy. Niektórzy przeczuwali w tem hrabiankę Barską; należała do ich liczby i pani Idalja. Lecz większość, z panem Maciejem na czele, nie wierzyła.
Tylko w kołach najbliższych, panny Rity, Trestki i Brochwicza, wszyscy zrozumieli wielką prawdę, ale i oni zaliczali ją do bajek.
Niespodziewane ukazanie się w salonach Mortęskiego margrabiny Silva zaciekawiło uświadomionych.
Czy to był figiel hrabiego, czy przeczucie margrabiny? Nagłe zniknięcie jej zainteresowało podwójnie...
— Przegrała Werka! — szeptały zadowolone panie.
Brochwicz opowiadał wszystkim, że ordynat zakończył ostatnie rachunki włoskie i wszelkie inne rubryki rzucił do pieca.
— A krajowe? — spytał dowcipnie młody książę Giersztorf.
Trestka zacisnął usta i mocno ściągnął czoło.
— Hm! tu będzie trudniej: księżna Krystyna twardsza od Silvy... Nie nałoży habitu... napewno — mówił Brochwicz. — Będą spazmy, awantury i na tem koniec. Ordynat już ofiarował Kryśce carte blanche — mogła się oswoić. On usunie poboczne pretensje, skoro tylko zechce.
Panna Rita smutnie kiwała głową.
Wystawa zamknięta. Większość towarzystwa przeniosła się do Głębowicz, gdzie nastąpił sezon polowań jesiennych. Zamek głębowicki z łatwością pomieścił gości. Waldemar przyjmował ich po królewsku.
Miała się odbyć wielka obława na wilki, polowanie na łosie, dziki i w zwierzyńcu na bażanty. Cała armja leśnej służby ordynackiej była w ruchu. Łowczy Urbański wypełniał gorliwie polecenia ordynata, komendenrując z kolei podłowczymi, ci zaś mieli pod sobą zastępy gajowych i masy nagonki. Psiarczyki trzymali na smyczach psy gończe i małe podpalane jamniki do wytrapiania lisów z nor.
Dokoła dziedzińca zamkowego jeździły zwolna bryczki i wolanty, ciągnione przez rosłe spasione konie.
Masztalerze uwijali się pomiędzy wierzchowcami. W wielkiej marmurowej bramie stali na koniach trębacze, oznajmiając rozgłośną fanfarą