Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/222

Ta strona została przepisana.

Myśliwi pobiegli je wysadzać. Wszystkich rozweseliła obecność dam i przywieziona przez nie nadzieja śniadania.
Waldemar, nie zważając na nikogo, zarzucił strzelbę na plecy i ruszył pomiędzy wysokie sosny i żółtawy gąszcz podszycia. W oczach miał złe błyski, na ustach ironiczny wyraz.
Dojrzał go Brochwicz i dogonił.
— Waldy, dokąd zmierzasz? Panie już są i śniadanie dymi w pawilonie. Głodny jestem, jak ten wilk, co go zabiłem.
— Idź jedz i zajmij się tam wszystkiem w mojem imieniu. Zwłaszcza nie zaniechaj spojić dobrze tego... cymbała!...
— Kogo, Barskiego?
— Ależ zgadłeś!
— Mój drogi! Jeden jest tylko cymbał między nami. Nic też dziwnego, że odgadłem.
— No dobrze, idź już.
— Albo co?
— Ja zostanę sam.
— Zachwycająca naiwność! cóż tam może być bez ciebie?
— Ach! nie nudź.
Brochwicz chwycił Waldemara za ramię.
— Waldy, słuchaj! jeśli mnie kochasz i chcesz udelektować Barskiego, to właśnie wracaj. Nie rób sobie z niego nic, ale to nic na owinięcie palca, to będzie najlepsza kara dla tego mamuta. Nie wiem, czem ci dokuczył i wogóle dziwię się, że to zrobił, bo djablo podkopał szanse swej córki nawet w zwykłych warunkach niekiełkujące pomyślnie. Ale nie poznaję ciebie, Waldy. Dawniej sam pokazałbyś plecy Barskiemu. Z twej irytacji wnoszę, że zaszło coś ważnego.
— Masz słuszność! ten stary szyld wyimaginowanej wielkości staje się tak świetnym, że aż głupim, i tem zirytował mnie.
— Waldy! Waldy! że on ma więcej barw w ustach, niż w głowie, to o tem nawet wrony kraczą. Niema się czem przejmować.
Waldemar uśmiechnął się.
— Wybornie malujesz przyszłego swego teścia!
— Pochlebiam sobie, że nim nie zostanie. Papa mnie mrozi — brrr! A Melanja nawet ze swą gorącą cerą nie zdoła jakoś poruszyć mej północnej natury. Zaniecki bardziej nadaje się do tej kombinacji. Powiem ci coś o Barskim, czego pewno nie wiesz. Pysznie się znalazł twój praktykant, ten najstarszy.
— Otocki?
— Tak. Wyobraź sobie, kiedy stanęliśmy na pierwszem stanowisku, hrabia najpierw skrzyczał koniuszego.
— Badowicza, za co?
— Za to, że ten przez pomyłkę powiedział do hrabiego „proszę pana” bez tytułu. Sam słyszałem.
— Bestia! — mruknął Waldemar. — Idźmy do pań!
Zawrócili do pawilonu.
— Więc dalej o Barskim — ciągnął Brochwicz. — Kiedy już nagonka miała ruszyć, hrabia zeszedł z przeznaczonego miejsca na drugie, bo uznał je za lepsze — z nim zawsze tak. Idąc, zapomniał strzelby, a że jego strzelec gdzieś się zawieruszył, więc Barski, niewiele myśląc, patrzy z góry na Otockiego, który właśnie stał blisko i mówi po swojemu „Słuchajno te... tę... przynieś mi tam strzelbę z pod krzaka“...