Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/230

Ta strona została przepisana.

więc powiem. Zanieckiego uważam za najpoważniejszego ze wszystkich starających się o panią.
Pannie Barskiej zamarł oddech w piersi.
— A gdybym się zdecydowała wyjść za niego?...
— Życzyłbym pani szczęścia z cała szczerością.
Hrabianka stała się bladą, jak kreda. Usta jej drżały nerwowo. Oddychając szybko, szła, jak przytłoczona. Milczeli długą chwilę.
Nagle Melanja wyrwała rękę z pod ramienia Waldemara i zawołała wzburzonym głosem:
— Dziękuję panu, sama obejrzę groty.
— Jak pani każe — odparł z ukłonem.
Ona pobiegła do grot, on zawrócił do zamku.
— Spaliłem jeden złoty most za sobą... Ale śmieszna dziewczyna.
Stefcia wymknęła się cichaczem z parku, gdzie ją prześladował młodzieniec w monoklu, jej wystawowy wielbiciel. Razem z Lucią i młodemi księżniczkami Podhoreckiemi poszła do zimowego ogrodu. Chodziła po uliczkach, wśród puszystych paproci i aksamitnych liści begonji barwnych jak emalja, po mostkach, wiszących nad źródełkami. Zatrzymywała się przy skałach, z których spadały sztuczne wodospady. Mech i pleśń na kamieniach wybornie udawały naturę. W zagłębieniu skały siedzi napuszona sowa, tam znowu pod kamieniem wije się wąż, w źródełkach pluskają złote rybki.
Baseny wodotrysków z alabastru lub konchy perłowej, otoczone wieńcem kwiatów, pełne wody i pływających na niej nenufarów. Obok rosną kępami niezapominajki, smukłe lilje i żółte irysy. Rozpylone pióra wody szemrzą cicho. Małe ławeczki z lapis lazuli lub z różowego marmuru, ukryte wśród skał, drzew pomarańczowych i cyprysów, wśród mirtów i magnolji, nęcą wzrok malowniczością widoku. Gdzieniegdzie błyśnie alabastrowa figurka amorka, lub boginki.
Na małej okrągłej sadzawce, której brzegi toną w krzewach irysów i paproci, buja bacik, cały z różowych muszli, w kształcie łabędzia, z blado-niebieskim jedwabnym żaglem, mogącym pomieścić dwie osoby; w świetle elektrycznych lamp mieni się barwami. Olbrzymie palmy wachlarzowe i strzępiaste ozdabiają szklane ściany; kryształ rżniętych szyb w żelaznej kracie błyszczy, jak fosforyzujące morze. Tak samo świeci wysokie sklepienie, jak jedna rozeta kryształu podtrzymywana w odstępach, w formie krokwi, żelazną rzeźbą. Na szczycie szklany dach podniesiony: widać pogodne niebo, usiane gwiazdami, trochę zaczerwienione od iluminacji. Matowe balony lamp, umieszczone wśród palm, nadają pyszny ton roślinom. Wzrok błądzi z jednych cudów na drugie, ucho śledzi z rozkoszą szmery, nie chce się wierzyć, by to była rzeczywistość.
Papugi spacerują poważnie po uliczkach i huśtają się na gałęziach. Wszystko tworzy ułudę jeszcze plastyczniej. I ta pełno róż, pełno dywanów aksamitnych begonji, pełno zapachów. Z każdego kwiatka wyziera wdzięk, każdy szmer wachlarzowych palm podnosi urok. Rozkosz jakaś słodka, mistyczna a potężna wnika w krew, wywołuje silne tętna, nerwy grają podniecone. Upojenie ogarnia senne a błogie, aż do zawrotu głowy. Czar trąca w struny zmysłów, jak w harfy, śpiewa słodką, usposabiającą do marzeń pieśń rozkoszy, pieśń snów nieziemskich.
Stefcia chodzi, patrzy, słucha, nozdrzami wchłania wonie i nie wie, czy to jawa, czy sen? Ale nawet snów tak odurzających nie miewała