Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/236

Ta strona została przepisana.

poczynając krwawy pościg. Odgłos trąb, wrzaski „hallali“, tentent koni zmieszały się z przeraźliwym krzykiem rozdzieranych przez psy zajęcy. Amatorów to upajało. Trestka pędził na oślep, hrabianka Barska i Zaniecki gnali na złamanie karku. Czarne ogniste oczy hrabianki płonęły, nozdrza jej poruszały się z lubością, wietrząc krew, Zmysły grały w niej, jak struny w dzikim jakimś instrumencie. Książę Zaniecki, flegmatyk, pozujący na Anglika, nerwował się na jej widok. Podniecała go...
— Demon! demon! — szeptał w zachwycie.
I gnał za nią, aż piana buchała z pyska jego rumaka.
Waldemar stał na boku, pilnował polowania. Sam wyruszał często w skok, ale strzelał do zająca lub lisa, zanim go charty dopadły. Nie lubił procesu rozszarpywania zwierzyny. Bawiły go głupie i zdumione miny chartów na widok padającego przed ich nosem martwego zwierzątka. Waldemar strzelał z konia w biegu. Apollo przyzwyczajony był do strzałów z pośród własnych uszu. Częściej jednak orli wzrok ordynata biegł za karą arabką Erato...
Stefcia uganiała się po polu nie za zwierzyną, lecz dla własnej przyjemności. Lubiła konną jazdę, zwłaszcza na Erato doskonałej wierzchówce. Stefcia uciekała jak najdalej od krwawych scen, lecz sprawiał jej przyjemność widok rozpędzonych jeźdźców i czerwonych kurtek dojeżdżaczy. Bawiły ją okrzyki i trąby, drażniły zajadłe śmigające charty, niby wązkie pstre tasiemki. I jej oczy biegły za smukłą sylwetką ordynata. Podobał jej się sposób polowania Waldemara, widziała w tem pewną estetyczną doskonałość w połączeniu z dzielnością. Harcując po polach, spostrzegła pędzącą naprzeciw pannę Szeliżankę. Gdy Buckingham w pędzie zrównał się z Eratą, młoda panna krzyknęła głośno:
— Na bok! Hala... li!!...
Stefcia podniosła w górę pejcz.
— Halali! — powtórzyła okrzyk.
— Proszę za mną! — usłyszała jeszcze.
Pomknęła żywo za Ritą rozbawiona, aż jej oczy żarzyły się, jak iskry. Nagle usłyszała rozdzierający wrzask zająca. Skręciła klacz na miejscu. Zacisnęła usta, brwi ściągnął kurcz bólu. Za delikatną miała naturę, zbyt wytworną na podobne odgłosy. Zwolniła biegu, jadąc tęgim kłusem w stronę lasu.
— Nie mogę, cóż poradzę! — szepnęła do siebie zmartwiona.
Z boku zajeżdżał ją Waldemar. Apollo zarżał zalotnie. Erato odpowiedziała z wdziękiem. Konie się zrównały.
— Dlaczego nie dotrzymała pani placu pannie Ricie? — zapytał, hamując konia.
— Nie mogłam, zlękłam się wrzasku zająca. Widzi pan, jaka ze mnie niezdara — odparła trochę zawstydzona.
Ale jemu oczy błysnęły.
— To dobrze, niech pani będzie sobą, tak najlepiej! Jest pani, jak biały kwiat, rzucony między krwiożercze zwierzęta. My tu wszyscy przy pani wyglądamy jak szakale.
Stefcia zaśmiała się.
— No, nie wszyscy. Pan naprzykład.
— Ja? Morduję nie w ten, to w inny sposób. Ale uchylam czoła przed instynktami pani.