Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/251

Ta strona została przepisana.

— Może i jestem wybredna, lecz... tam, gdzie przestaję nią być, tracę zwykła odwagę i wówczas zapewne mam bardzo naiwną minę.
W oczach ordynata błysnął promień radosny.
Ogarnął ją pieszczotliwym wzrokiem.
— Nie naiwną, broń Boże! ale zakłopotaną — i to na panią rzuca dziwnie ładny refleks, wzruszający. To stanowi doskonały kontrast ze zwykłą pani wesołością i swadą. Trudno się domyślać, że jej wdzięczna zuchowatość może mieć takie chwile, jak obecna, i... śliczne.
Stefcia spojrzała na mówiącego. Po twarzy jej przebiegła jasna błyskawica rumieńca, charakterystyczna u niej, a zawsze czarująca Waldemara.
— Zdaje mi się, że pan...
— Wkracza w zarozumiałość? Sama mnie pani do tego upoważniła, niechcący naturalnie. Ja zaś pochlebiam sobie, że w oczach pani mam nieco więcej szans od hrabiego z monoklem, Wilusia i Trestki.
Stefcia uśmiechnęła się.
— Trzeba przyznać, że nie wybrał pan zbyt silnych przeciwników. Tu zarozumiałość pańska trochę blednie.
Waldemar skłonił głowę wytwornym ruchem. Był to rodzaj podziękowania.
Milczeli jakiś czas, poczem on rzekł znowu, wskazując tańczących:
— Niech pani zauważy entuzjazm niektórych pań. Menuet nazwałbym tańcem najsenniejszym, a jednak rozgrzewa. Dobry wynalazek! Często w tańcu odkrywa się temperament. Ale każdy widz zdaleka musi się dziwić, co tych ludzi tak podnieca.
— Tak. Lecz podobnego wrażenia może doznać człowiek nie tańczący, zatem nie amator. Gdy jest przeciwnie, widok tańczących musi porywać. Chciałabym jednak widzieć, jaki człowiek pierwszy raz zatańczył?
— Albo warjat w przystępie szału, albo jakiś bezmiernie zadowolony osobnik, może jaskiniowiec z epoki jurajskiej wykonał taki radosny odruch przy szczęśliwie zdobytej zwierzynie.
— Albo po zjedzeniu własnej żony, którą to biesiadą zakończył miodowy miesiąc — odezwał się za nimi głos Trestki.
Stefcia i Waldemar zaśmiali się.
— Skąd pan wiedział o czem rozmawiamy?
Zapytany zrzucił binokle.
— Mam wyborny słuch, a że także nie tańczę menueta, bo mi działa na nerwy, więc podążyłem do państwa. Kwestja, postawiona przez pannę Stefanję, podobała mi się. Jeżeli mnie tu nie chcecie, to pójdę sobie. Liczę jednak na waszą uprzejmość. Spójrzcie państwo na Barskiego: co za niesłychany wzrok skierował na nas. Uważacie?
Michorowski zmarszczył się.
— To także jaskiniowiec nowoczesny.
— Gdzie jest panna Rita? — zapytała Stefcia.
— Kłaniają się sobie ze Żninem i są zadowoleni.
— A pan nic na to.
— Cóż mam zrobić: w łeb sobie palnąć, czy powiesić się? — odparł krzykliwie.
— Nie, ale razem tańczyć.
— Ani myślę. To byłaby za wielka ofiara z mej strony.