Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/011

Ta strona została przepisana.

bowicz. Ordynat umieścił Stefcię w karecie. Sam otulał jej nogi wilczurą.
— Przepraszam. Jak nazywała się babka pani?
Stefcia spojrzała zdziwiona.
— Rembowska.
— To wiem, ale z domu?
— Stefanja Korwiczówna.
— Co panu jest? — spytała przerażona Stefcia.
Michorowski wstrząsnął się. Krew uderzyła mu do głowy.
— Nic, nic! Do widzenia! Niech pani oszczędza się i... jak najprędzej do nas wraca. Czy dobrze?
Stefcię chwycił płacz.
— Nie wiem — wyjąknęła.
— Proszę o to bardzo.
Ucałował gorączkowo jej ręce i zatrzasnął drzwi.
— Benedykt! uważnie jechać. Wawrzyniec niech na dworcu wszystko ułatwi — krzyknął.
Niecierpliwe konie ruszyły z miejsca.
Waldemar patrzał na oddalającą się karetę, poczem odwrócił głowę w stronę, gdzie stały inne sanki.
— Pan ordynat jedzie? — spytał Jacenty.
— Nie wiem. Pewno nie. Czy aby szczęśliwie dojadą?
— Jasna noc, jak dzień. Droga jak po stole, i przecie Benedykt na koźle — rzekł uspokajająco Jacenty.
Waldemar wszedł do sieni i wstępował na schody ciężkiemi krokami. W głowie mu huczało, był blady. Wchodząc na ostatnią kondygnację schodów, zobaczył stojącego u ich szczytu pana Macieja.
Starzec wyglądał jak posąg. Nieruchomy, zmartwiały, opierał się ciężko o aksamitną poręcz. Oczy wpił we wnuka. Patrzyli na siebie w milczeniu, z przerażeniem — i zrozumieli się.
— Ona?... — jęknął starzec.
— Jest wnuczką tamtej — dokończył Waldemar.
Pan Maciej chwycił się za piersi. Twarz mu zsiniała. Ordynat podskoczył do niego.
— Dziadziu na Boga!
Starzec zwisł mu bezwładnie w ramionach.
W kwadrans potem młody Michorowski wyszedł z sypialni dziadka do wylękłej służby blady, ale spokojny.
— Konie, któremi miałem udać się na kolej, niech natychmiast jadą po doktora. Pan zachorował.
Służba rozchodziła się w milczeniu




II.

W Ruczajewie zapadł cichy wieczór zimowy. Śnieg sypał gęsty, rozpylając się w białe tumany. Od ganku obszernego dworu odjechały sanki, które przywiozły Stefcię. Weszła witana przez rodziców, rodzinę i służbę. Twarze rozjaśniły się na jej widok. Stefcia w objęciach matki zapomniała o istotnym powodzie przyjazdu. Tuliła się do niej z cichym łkaniem. Pani Rudecka odgadła, że to coś innego, niż żal po babce.