Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/020

Ta strona została przepisana.

„Było to na wielkim festynie w bogatym pałacu szambelana Łosiatyńskiego. Mój ojciec jest jego kolegą szkolnym i serdecznym przyjacielem. Zjechaliśmy na bal całym domem. I kiedy w gronie panien wchodziłam z ogrodu na taras, w różowej tarlatanowej sukni i kwieciu we włosach, ujrzałam jego w stroju ułańskim. Odrazu poznałam swój wymarzony ideał. Przystojny, zgrabny, z niedbałą elegancją, wytwornem obejściem i z wielkopańskim tonem w całej postaci, zachwycił mnie, przykuł do miejsca. Zbliżył się do nas prędko i, przedstawiony przez szambelana, pierwszy raz uścisnął mi rękę. Ach! te jego ciemno-szare oczy! Miały trochę szyderstwa, ale tyle przy tem ognia i siły...”
Stefcia podniosła głowę, ręce splotła kurczowo i szeptała:
— Zupełnie, jak ten... zupełnie!... Przystojny, z niedbałą wielkopańską elegancją, z szaremi oczyma, z szyderstwem i siłą w wyrazie. Zupełnie, jak ten... Dalej! — co dalej?
„Pokochaliśmy się odrazu, dusze nasze leciały ku sobie bez słowa. Ze mną tańczył najwięcej i tak umiał mówić, tak porywać!... Wyjechałam z balu oczarowana. Przestrasza mnie jego wielkość. Przyjaciółki mówią mi, że on magnat, ordynat na Głębowiczach, Michorowski, z mitrą książęcą w herbie, miljoner. Nie chcę o tem słyszeć, mając w oczach jego obraz. Przyjaciółki ostrzegają mnie, że taki magnat nie dla mnie, że nie powinnam o nim nawet śnić.
— Boże! Boże! jęknęła Stefcia.
„Ale nie wierzyłam, czując, że i on mnie pokochał. Jakoż wiara mnie nie zawiodła. W kilka dni po balu był u nas w Śniażewie i już widuję go prawie codzień. Najpierw przyjeżdżał do Łosiatyńskich, potem parę razy prosto z Głębowicz rozstawnemi końmi, choć to szalony kawał drogi. Ach! co za szczęście, gdy usłyszę trąbkę strzelca głębowickiego! Znam ją już tak dobrze, jak dzwonek naszego kościółka. Tymczasem Maciej kupił w naszej okolicy nieduży majątek (zdziwił tem wszystkich weteranów) i tam zamieszkał, odwiedzając mas stale. Wszyscy zrozumieli powód dziwnego kupna. Ojciec mój z początku krzywo patrzał na te konkury, ale już nie bronił. Jemu zaimponowało świetne nazwisko i ordynacja. Polubił Macieja za jego dzielność i za prawe, szlachetne zasady. Bardzo prędko wyznaliśmy sobie naszą miłość. Teraz Maciej deklarował rodzicom. Ojciec mój z początku gniewał się, mówił, że powinien najpierw otrzymać pozwolenie własnej rodziny, ale Maciej ręczy za to swoim honorem. A ponieważ jego matka i stryj, najbliżsi krewni, nie są w kraju, więc zaręczyny nasze już się odbyły. Jakże go kocham i jak on mnie kocha! Odtąd życie płynie nam w blaskach promiennej zorzy i chyba przetrwa wieki, bo tak wielkie szczęście nie może mieć kresu.”
Trochę dalej był jego dopisek:
„...Szczęście nasze wzmocni się, ukochana, gdy się połączymy węzłem nierozerwalnym... gdy wsparta na mej dłoni przejdziesz przez życie zawsze taka czysta, biała i urocza. Nie trwóż się, nie obawiaj, zawierz memu słowu: będziesz moją ty albo żadna!... I nie myśl, że szczęście nasze natrafi na jakoweś przeszkody, stawiane przez mój świat On stanie się i twoim: niema różnic sferowych tam, gdzie jest miłość. Muszą się na to zgodzić wszyscy moi i pokochają Cię, jedyna, boś godna tego“.