Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/026

Ta strona została przepisana.

— Stefciu, dziecko moje, bądź ze mną szczera, powiedz prawdę, ty... kochasz ordynata?
— Dziewczyna, załkała głośniej.
— Tak, tak!
— Jak ona odgadła, jak zrozumiała! — szepnęła pani Rudecka o zmarłej matce.
— Stefciu, ty powinnaś wyjechać stamtąd.
— Wyjadę, mamo, powrócę do was, ale — tak mi ciężko.
Państwo Rudeccy zatrzymali Stefcię na parę tygodni. Była rozstrojoną, bali się o jej zdrowie. Matka starała się łagodzić żal córki. Ojciec oddziaływał na Stefcię zawsze jak najlepiej. Dziewczyna uspokajała się powoli, tęskniąc za Słodkowcami. Odwracała uparcie myśli od Waldemara, lecz daremnie: stał ciągle w jej oczach, świetny, wspaniały, zwycięski. Takim samym był niegdyś i Maciej. Stefcia czytała pamiętnik babki, coraz nowe odnajdując podobieństwo Waldemara do Macieja. Tylko Waldemar posiadał więcej energji w życiu codziennem i więcej ironji. A także posiadał słabszą wiarę w ludzi i większą niezłomność charakteru.
— Czy i on postąpiłby tak samo?
Chciała zagłuszyć w sobie tęsknotę, ale nie mogła. Przywykła do innego życia. Bez komfortu żyć łatwo, gdy się go nie zaznało, ale odzwyczaić się trudno. Stefcia nie okazywała tego, jednak brakło jej czegoś. Zabawy z ośmioletnią Zosią, zawsze bardzo kochaną, nie mogły jej teraz rozruszyć. Brat, Jurek, wesoły czternastoletni urwis, uczący się w domu, drażnił Stefcię hałasami. Dziewczyna nie poznawała samej siebie; przed rokiem i ona bawiła się w konie z bratem i siostrą, nie mniej od nich sprawiając hałasu. Teraz Zosia spoglądała na nią z pewną obawą, a w obejściu jej przebijał wielki dla siostry szacunek. Nie ciągnęła jej, jak dawniej, za suknie. Ale pieszczoty Stefci robiły na małej wrażenie.
— Co tam Jurek mówi, że Stefcia się zmieniła! On kłamie. Stecia taka sama dobra, jak przedtem.
I, wyciągając różaną buzię w długi ciup, dodawała zaraz:
— Stefciu, mów mi o Luci, ja ją tak lubię.
Zaczynało się opowiadanie, które i Stefcia lubiła, bo ją przenosiło do Słodkowic.
Z Jerzykiem sprawa była trudniejsza. Chłopak zerkał na starszą siostrę oburzony i wszystkim po kolei powtarzał:
— Stefa to już całkiem dorosła panna. Nawet w konie nie chce się bawić, tylko coś myśli i myśli. Jej już trzeba tren dodać do sukni.
Stefcia zjednała go sobie opowiadaniem o stajni, zwierzyńcu i psiarni w Głębowiczach. Zato nie miała już spokoju, domagał się ciągle nowych szczegółów. Raz, podczas lekcji, zapytał swego nauczyciela, młodego studenta prawa, wielkiego demokraty:
— Jak się panu podoba Stefa?
— Bardzo ładna panna i bardzo miła.
— E! pan tak mówi dlatego, że ja jej brat. Ale nich pan mi powie, jak swemu koledze, w zaufaniu.
— Mówię prawdę: ładna i miła, tylko wielka dama.
Jurek otworzył szeroko oczy i usta.
— Jakto? Stefa to jest Stefa, nie żadna wielka dama.