Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/046

Ta strona została przepisana.

— Bardzo panią lubi i ceni — rzekła Stefcia z żywością. Zrobiło jej się przykro, bo w głosie panny Bity odczuła smutek i żal.
Młoda panna wybuchnęła śmiechem.
— Czy to ma być pociecha dla mnie? Jakaż marna, mętna woda, zamiast wina! Lubi mnie, nie przeczę, ale woli swoje konie, nawet Pandura. A że ceni? zapewne, tem więcej, że zna moje uczucia. Jest bardzo delikatny i nigdy mi nie da poznać, że wie o nich. Powtarzam to, co już kiedyś mówiłam. Ten człowiek wybierze sobie kobietę zupełnie swoją, dla niego stworzoną, która mu będzie odpowiadała urodą, typem, temperamentem, słowem wszystkiem. Będzie to wyłącznie jego kobieta. Wszystkie najpiękniejsze świata całego mogą się o niego ocierać — mówię trywialnie — mniejsza o to! — i żadna nie wzbudzi jego uczuć, prócz może chwilowego zapału krwi, ale to inna rzecz. On wybierze sobie kobietę, którą zechce nazwać żoną, nie wśród głośnych nazwisk i partyj, nie wśród tytułów, ale tam — gdzie się nikt nie spodziewa, i — ja pierwsza przed tą kobietą gotowam zniżyć głowę.
Rita umilkła. W ciszy rozległ się tylko suchy stuk młotków o kule, bo panny grały zawzięcie.
Nadeszła Lucia. Po jakimś czasie, Rita, nachylona nad zielonem suknem, rzekła jakby do siebie:
— A ja taki typ znam — jego typ. I jeśli się sprawdzi...
Nie dokończyła. Zaczęły mówić o czem innem. Lucia popatrzyła uważnie na Ritę, potem na Stefcię i wolno, ze zwieszoną główką odeszła znowu do kominka.
Pan Maciej i pani Idalja nocowali w Głębowiczach. Powrócili na drugi dzień rano.
Baronowa rozbawiona, opowiadała z ożywieniem szczegóły obiadu. Pan Ksawery przytaczał niektóre mowy, kiwał przytem łysiną, powtarzając:
— Tak, tak, ordynat ma zasługi. O! to dzielny pan, hojny, energiczny! Tylko wczoraj nie był w dobrym usposobieniu.
— A tak, jego humor nawet raził — potwierdziła pani Elzonowska.
Panna Szeliżanka zagryzła wargi i bokiem nieznacznie spojrzała na Stefcię.
Pan Ksawery mówił dalej:
W ostatnich czasach ordynatowi trafia się to często. Wczoraj odgrywał rolę uprzejmego gospodarza, chociaż z przymusem.
Z pod krzaczastych brwi spojrzał na posępną twarz pana Macieja i dodał:
— I pan dobrodziej nie wesoły. Może jaka zła wieść?...
Pan Maciej uśmiechnął się.
— Zaraziłem się od wnuka — odparł.
Obiad przeszedł sennie. Tylko pani Idalja i pan Ksawery rozmawiali ciągle o Głębowiczach.
Po obiedzie panna Rita odjeżdżała.
— My już chyba zupełnie pożegnamy się — rzekła do niej Stefcia z bolesnym uśmiechem.
— A niechże Bóg broni! Przedewszystkiem sądzę, że Idalka pani nie puści. Zresztą ja tu wpadnę jeszcze, i... w razie czego, pani chyba pożegna osobiście moją ciocię w Obronnem.