Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/085

Ta strona została przepisana.

Pan Maciej spuścił głowę i zamilkł na chwilę.
Obecni patrzyli na niego ze zdziwieniem i obawą.
Ordynat przysunął się poza plecami siedzących i, oparty o staroświecki kominek, nie spuszczał oczu z dziadka.
Pan Maciej mówił dalej:
— Teraz, gdy jestem już nad grobem, znowu staje przedemną ta sama sytuacja. Tylko zmieniły się role. Mój wnuk Waldemar imponuje mi. Jemu trudno zabronić tego, w czem widzi szczęście własne i swej ukochanej kobiety. Jest pełnoletni, jest rozumny, posiada szaloną wolę, której nikt i nic nie złamie, i wszelkie prawa za sobą. Nie jest to upór, lecz stanowczość dojrzałego człowieka, który wie, że ma przewagę w stawianiu motywów, nie ulęknie się ostateczności i jest. zbrojny w szlachetność uczucia, oraz wiarę w przyszłość. To nie szał chwilowy, to mocne niezłomne postanowienie. Tu niema zaślepienia, lecz jest trzeźwa i wielka racja, której cała nasza sfera nie zaćmi. Więc próżne są nasze dowodzenia przeciwne, bo on je zbije, próżny nasz upór — on go przełamie albo przejdzie po nim, nie licząc się z nami. Ja się oburzyłem, nie chciałem słyszeć o czemś podobnem, ale — on mnie przekonał.
Trwożny szmer rozszedł się po sali. Księżna zrobiła ruch, jakby chcąc powstać. Oczy jej świeciły gniewem.
Wszyscy odczuli jakby uderzenie gromu, a pan Maciej z rumieńcami na twarzy mówił dobitnie, zwrócony głównie do starszej, księżnej:
— Powtarzam: on mnie przekonał. Ta kobieta, którą on ukochał, przez to samo jest godną uznania, że przez niego została wybraną. Mówię o nim nie jak o swym wnuku, lecz jak o szlachetnym i rozumnym człowieku, zasługującym na szacunek wszystkich. Tę, którą on wybrał i wprowadził do naszej rodziny, powinniśmy przyjąć bez zastrzeżeń, jak swoją. Ja, Michorowski, jego dziad, uznaję jego wolę, zgadzam się na jego małżeństwo... i błogosławię! Uczyń to samo, księżno, proszę cię o to. Nie zachmurzaj jego szczęścia, nie zabijaj tej dziewczyny: ona go kocha prawdziwie i bardzo głęboko — wiem o tem. Ona, powodowana prawością charakteru i ambicją, odmówiła mu ręki, uciekła, nie chcąc dla niego walki z rodziną....
Pan Maciej wyprostował dumnie starczą pierś. Czoło magnata, rozjaśniło szczere uniesienie. Głos potężniał.
— Więc ona poświęca własne szczęście, życie niemal, a my nie możemy poświęcić naszych przekonań, opartych, być może na przestarzałych przesądach? Mamy się okazać mniej szlachetnymi od tej wątłej dziewczyny szlacheckiej? My, magnaci?! Bądźmy wspaniałomyślni, księżno! pozwólmy sobie na okazanie serca tam, gdzie fanatyzm nasz stawia zapory. Przełamać go nam trzeba! Waldemar to twój wnuk, księżno, i mój. Na starość cieszmy się jego szczęściem. W nich może odżyją nasze młode marzenia, zniweczone przez życie. Księżno, daj mi zezwolenie i pobłogosław. Proszę cię o to przez pamięć na nasze dzieci, których on jest synem.
Starzec, porwany zapałem, powstał z fotelu z ogniem w oczach. Wyciągnął ręce.
— Wnuku mój! cześć tobie i niech ci Bóg błogosławi!
Waldemar poruszony, z głuchym dźwiękiem w piersiach, objął chwiejącą się postać dziadka i gorąco, z uczuciem przylgnął do jego