Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/092

Ta strona została przepisana.

— Gdyby trafiła na kogo innego, możebym żałował, ale tak! Zostanie ordynatową, czyli prześcignie własne marzenia.
Lecz ile przecierpi!
— Miłość ordynata wynagrodzi wszystko. Wiem od Brochwicza, że on ją bardzo kocha. Przeczuwałem to dawno, lecz nie sądziłem, że się tak prędko rozstrzygnie. Sapristi! tu idzie crescendo!
— Alboż pan nie znał ordynata?
— Owszem, ale nie posądzałem go o zamiary matrymonjalne. Myślałem, że to un amour passant — trochę trwalsza, lecz nie ostateczna, a przedewszystkiem bardzo intensywna.
— Wrażenie dziwaczne w danym razie.
— Przeciwnie, dobrze zastosowane. Uczucia ordynata dla panny Stefanji stanowczo są intensywne. Mają wielką dozę serca, ducha, czyli platonicznych cech, są zmysłowe, gwałtowne i posiadają wszystkie zasoby namiętnego temperamentu Waldemara. Teraz okazują się nietylko zwycięskiemi i zaborczemi, lecz i matrymonjalnemi. Wiedziałem, że Stefcia szampańska, ale żeby doprowadzić Michorowskiego aż do kaplicy, tegom się po niej nie spodziewał, pomimo zapewnień Brochwicza.
— Gdzie pan go spotkał?
— W Berlinie. On mi pierwszy opowiedział o tej awanturze.
— Jakież są jego poglądy? To przyjaciel ordynata.
— On twierdzi, że Waldemar robi dobrze, przekraczając łańcuch sferowy, i że będzie szczęśliwy. Brochwicz ma swój wyłączny kult dla Rudeckiej.
— A pan?
— Ja lubię ją bardzo, uznaję jej zalety, jest ładna i zajmująca. W roli ordynatowej będzie jej do twarzy i potrafi z niej wybrnąć szczęśliwie Ona ma duży takt. Dla jej pastelowej urody potrzeba tła, aby się, uwydatniła lepiej. Głębowicze będą dla niej aż nadto wspaniałą ramą. Ale w liczbie nazwisk, w paranteli Michorowskich nie zabłyśnie jaskrawo, raczej przeciwnie — bardzo skromnie. Po Bourbonach, Esterhazych, Podhoreckich — Rudecka — skandalicznie trochę zabrzmi.
Panna Rita zwiesiła głowę. Pomyślała sobie, że jej nazwisko — Szeliga — zgasłoby przy tych potentatach. Ironja zbudziła się w niej i skierowała na Trestkę. Rzekła z przekąsem:
— Jeżeli pan tak potrafi różniczkować brzmienie nazwisk, to się dziwię, że panu o mnie chodzi. Jestem przecie tylko Szeliżanka, a pan aż Trestka tytularny, zrodzony z tytułu. Ja mam zaledwo dwóch hrabiów w rodzie, nie stanowię partji.
Zaśmiała się krótko sarkastycznie.
— Poco to pani mówi? — spytał z żalem Trestka.
Oparła się na fotelu ociężałym ruchem.
— Ach! mniejsza o to!
Senne powieki spuściła na oczy i siedziała tak z obojętnym wyrazem twarzy, zmieniona, niepodobna do siebie.
Trestka wbił oczy w mozaikę kwiatów na dywanie i również milczał, tylko sapał trochę.
Zmrok zimowy zapadał wolno, ścieląc się szaremi pasmami na błękitnem obiciu ścian, zasnuwał mgłą wiszące obrazy, zmącał lustra, rzucał posępne cienie w każdy kąt pokoju, zamykając go w co-