Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/096

Ta strona została przepisana.

— Tak, ale umie przytem bajecznie zaciskać zęby. Nosi w sobie lwa i pęta na niego. Będzie się szarpał, lecz potrafi się skuć jednocześnie. To olbrzymia siła.
— Pan go jednak dobrze zna. Pocieszam się tem, że on księżnę bardzo kocha. Ale znowu miłość dla Stefci może go w razie dłuższego oporu babki uczynić szaleńcem.
Panna Rita zaczęła się cicho modlić.
Lęk wpełznął do pałacu i nurtował w sercach nawet służby. Ordynat był w myśli wszystkich, jakiś straszny, przejmujący grozą.
Zegar wydzwonił godzinę drugą po północy, kiedy panna Szeliżanka dojrzała wśród zawiei czarne kontury sanek, sunące prędko do podjazdu. Leciutko zabrzęczały janczary i sanki stanęły.
— Przyjechał! — krzyknęła Rita.
Jak strzała biegła ze schodów. Za nią podążał Trestka.
W sieni Waldemar zdejmował z pomocą kamerdynera zaśnieżone bobry. Przywitali się w milczeniu.
— Co tu się stało? — spytał. — Wszyscyście wystraszeni, macie miny grobowe. Mówił mi posłaniec, że babcia zdrowa.
— Pragnęła pana widzieć koniecznie. Jest mocno zdenerwować na i osłabiona — odrzekła panna Rita.
— Ogromnie pan długo nie przyjeżdżał — dodał Trestka.
— Długo! pan chyba żartuje! Jadę z Rudowy. Posłaniec wyrwał mnie już z wagonu. Spieszyłem, jak mogłem, ale w taką zamieć niepodobieństwo. Piekielny czas!
— Pójdę, zawiadomię ciocię o pańskim przyjeździe — odezwała się panna Rita.
— Idę z panią.
Księżna siedziała w swojej sypialni w fotelu, niedaleko łóżka. Miała na sobie biały flanelowy szlafrok, ozdobiony ciężkiemi koronkami. W tym stroju, z bladą twarzą i gorejącemi oczyma, w białej koronce na siwiejących włosach, była piękną w swej starości, jak z portretu.
Wspaniałe, ciemne obicie sypialni, poważne złocenie inkrustacji sufitu, ciężkie adamaszkowe kotary hebanowego łoża — wszystko to w księżycowym blasku ampli przybierało poważne tony, układające się w pyszne tło dla tej stylowej postaci. Obok księżnej stal rzeźbiony klęcznik, na którym leżała otwarta biblja.
Panna Rita weszła, pochyliła się lekko i szepnęła:
— Ciociu! przyjechał ordynat. Czy ma wejść?
Ognie uderzyły na bladą twarz księżnej.
— Przyjechał? — już przyjechał.
— Rozejrzała się w pokoju i z westchnieniem cofnęła się w głąb fotelu.
— Gdzie jest Waldemar?
— Czeka obok, w saloniku.
Nagły płomień silnego postanowienia błysnął w oczach księżnej.
— Proś go, niech wejdzie — rzekła, głośno.
Panna Rita w saloniku chwyciła Waldemara za rękę.
— Niech pan idzie, ale — proszę ją oszczędzać. Jest silnie zdenerwowana i słaba.
— Niech pani będzie spokojna.
Wszedł do sypialni i serdecznie ucałował obie ręce księżnej.
Patrzała mu w oczy z niemem pytaniem, sztywna, poważna. Czarne źrenica wpijała, zda się, w głąb duszy wnuka, jakby chcąc