Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/111

Ta strona została przepisana.

mówią o przyszłości. Najwidoczniej obawiają się nas dla córki, co jest zresztą zrozumiałem.
Starsza księżna milczała, pan Maciej zwiesił smutnie głowę. Po chwili rzekł:
— Boją się nas z powodu przeszłości... Ja odegrałem mętną rolę, ale Waldemar powinien ich przekonać. Czyżby i w niego nie wierzyli?
— Och! nie. Oni mu wierzą i cenią go, ale coś jest, co tamuje zupełne szczęście z powodu nadspodziewanego losu córki. Może to przeczucie rodziców?
Pan Maciej i księżna zwrócili na mówiącą zdziwione oczy.
— Przeczucie? Jakie? Z powodu czego?
— Może nie wierzą w całkowite szczęście Stefci, w jej przyszły spokój. Ostatecznie ona wchodzi w obcą dla siebie sferę, która niezbyt jej sprzyja.
— A przecież uważamy ją za naszą — rzekł pan Maciej.
— My, ale nie ogół.
Starsza księżna poruszyła się.
— Ogół uzna, zmuszony przez Waldemara. Już jeśli on mnie zdołał zjednać, wierzę, że potrafi skłonić do tego cały świat! Chyba nie ufają w stałość Waldemara, a to już byłoby bluźnierstwem.
— Nie! nie to. Powtarzam, wierzę w niego, lecz może nieświadomie mają obawę jutra.
Pan Maciej i księżna zamyślili się smutno.
W połowie lutego wielka sala w Obronnem wyglądała uroczyście. Oczekiwano przyjazdu Stefci z ojcem i Waldemarem. Starsza księżna w ciężkich, czarnych koronkach, poważna, robiła wrażenie, jak zawsze, trochę dumne. Księżna Franciszkowa, pan Maciej, panna Rita i Trestka byli wesoło usposobieni. Książe milczał ponuro. Im bardziej zbliżała się chwila przyjazdu Stefci, tem księżna babka zdradzała większy niepokój. Nieprzeparcie wracały jej dawne marzenia. W nich widziała siebie, jak wita narzeczoną Waldemara, jakąś księżniczkę znakomitego rodu. Z rzeczywistością staruszka nie mogła się znowu pogodzić, powracał żal i gorycz już trochę uśpiona. Z lękiem oczekiwała chwili powitania. Duma i ambicja grała na nerwach księżnej: treny żałobne po umarłych nadziejach. Walczyła z siłą, wydartą duszy.
— Dla niego — dla wnuka. On ją kocha — on szczęśliwy — powtarzała w myśli.
Gdy wszedł kamerdyner, oznajmiając, że już jadą, księżna oparła się ciężko na fotelu, wąchając nerwowo mały flakonik z solami. Drżała i mieniła się na twarzy.
Na schodach, wiodących do dolnej sieni, zaroiło się od lokajów. Trestka z panną Ritą pierwsi witali gości. Młoda księżna podeszła do rzeźbionej poręczy, otaczającej galerję nad klatką schodową. Wtem na górę wpadł Waldemar, promieniejący, niebywale ożywiony. Przywitał szybko młodych księstwa, serdecznie pana Macieja i przyklęknął przed księżną.
— Przywiozłem ci moją Stefcię, droga babciu — rzekł miękko, całując jej ręce.
Księżna milczała, jak ogłuszona, bez ruchu, groźna, blada.
Waldemar spojrzał na nią zdumiony. Przeszył ją wzrokiem.