Uczta przeciągnęła się do późna.
Niewiele godzin pozostało do świtu, kiedy Bristol opustoszał. Ale służba, zadowolona dobrym zarobkiem, nie czuła się wcale senną.
Przeszło parę tygodni. Święta Wielkanocne Waldemar spędził u narzeczonej.
Drugiego dnia w parafjalnym kościele byli wszyscy z Ruczajewa i wiele osób z okolicy, — między nimi stary Prątnicki. Patrzał na Stefcię nieśmiało, lecz z szacunkiem. Miejscowy proboszcz urządzał w tym czasie kwestę na odnowienie kościoła i teraz bardzo sprytnie wybrał do tego Stefcię w towarzystwie jednego ze starszych obywateli. Ofiary sypały się hojnie. Wdzięk Stefci, jej nowe stanowisko i obecność ordynata sprawiły, że każdy chciał prześcignąć drugiego. Ordynat dyskretnie położył na tackę mały rulonik, z którego potem ksiądz wydobył tysiąc rubli w dwóch banknotach. Proboszcz bardzo czuł się zadowolonym ze swego pomysłu. Tylko stary Prątnicki, któremu pieniądze zawsze najwięcej przemawiały do duszy, dowiedziawszy się od księdza o darze ordynata, zrozumiał dopiero teraz swe upokorzenie wobec Stefci i państwa Rudeckich. Nie zbliżył się, aby złożyć życzenia, nie zaszedł na plebanję razem z innymi.
Służba w Ruczajewie nie mogła się również nacieszyć narzeczonym „panienki“, bo ordynat sypał pieniędzmi.
Święta minęły, Waldemar powrócił do Głębowicz.
Pewnego dnia, kiedy miał odjeżdżać na kolej, w celu odwiedzenia wołyńskich dóbr Biało-Czarkasy, zawiadomiono go, że przyjechał jakiś pan z hrabią Ćwileckim i jego końmi.
— Chyba Weyher? — pomyślał Waldemar.
W salonie z niemałem zdziwieniem ujrzał hrabiego Mortęskiego. Staruszek z wypiekami na twarzy bardzo żywo coś tłumaczył Ćwileckiemu.
— Witam hrabiego — zawołał ordynat uprzejmie.
Hrabia się nieco stropił.
— Moje uszanowanie! I ja witam. Bardzo mi przyjemnie. Mówiłem tu właśnie hrabiemu Augustowi o Głębowiczach. Stare, stare gniazdo.
— Pewno już coś przeciwko mnie spiskował — pomyślał Waldemar.
Panowie posiadali. Mortęski trząsł siwemi kępkami włosów, a wystający nos jego marszczył się co chwila jakby z zakłopotaniem.
— Rad jestem z odwiedzin panów, ale zdaje mi się, że ich wizyta ma jakiś cel wyłączny. Czy odgadłem? — przemówił ordynat.
Ćwilecki poruszył się i chrząknął.
— Tak, to jest właściwie hrabia Mortęski ma do pana interes — hm! tak, ordynat domyślił się.
Siwe kłaczki nad uszami byłego prezesa zadrżały mocniej, ale głowę podniósł wysoko, z wypukłych oczu błysnęła już pewność siebie.
— Oui, justement! — przemówił suchym głosem. Będąc w Szalach, postanowiłem odwiedzić ordynata i — prosić go o pewne informacje w kwestji Towarzystwa rolniczego związane z ostatnią sesją.
— Słucham.