Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/150

Ta strona została przepisana.

downię zależy od zdolności osobistych, ale uczą się wszyscy razem. Niejednego ojca z prostactwa tylko ambicja skłoni wysłać syna do szkół, a on nabywa wykształcenia i znowu już inna ambicja pchnie go czasem i na uniwersytet. Ale mówmy o kółkach: otóż, gdy mi się uda zawiązać je u nas, już to samo wpłynie ogromnie na podniesienie oświaty.
— Merci! i odbywać posiedzenia w towarzystwie cuchnących butów i kapot? To nie zadanie naszej arystokracji — skrzywił się obrażony hrabia Mortęski.
Waldemar spojrzał na niego uważnie.
— Przedewszystkiem jesteśmy obywatelami kraju, a potem arystokracją — rzekł sucho. — Powiniśmy dbać o nasz zagon, aby go porastało ziarno, nie chwasty. Nasz wspaniały sztandar samym widokiem nie wypleni zła: trzeba z nim pójść między zagony, przytwierdzić lampę do jego szczytu i światło siać wytrwale, ulepszać, prostować błędy, a doczekamy się pełnych kłosów. Im kto ma większy sztandar, tem większą może zapalić lampę. Trzeba także przezwyciężyć wstręt, panie hrabio. Te cuchnące buty i ostre kapoty zalewają większe obszary, niż my — to trzeba uwzględnić.
Były prezes przełknął głośno, jakby gorzką pigułkę. Twarz jego nabrała ironicznych linji. Dłonią potarł kolano i przemówił:
— Zanadto, zanadto pan im okazuje względów. Oni i — my? Justement, to jakby...
Waldemar przerwał:
— Przepraszam! wiem, co pan odpowie: że oni, to ocean, a my okręty — i że, zapatrzeni w nasze wyniosłe maszty, lekceważymy sobie tę siłę, depcząc po niej bezkarnie. Nieprawda! wszystkie nasze opancerzenia maleją, gdy te fale wezmą na kieł. Wówczas i oliwa, na gwałt wylewana dla złagodzenia, nie na wiele się przyda. Giniemy w tej potędze. Ich jest prawdziwa, nasza fikcyjna. Niekoniecznie bratać się z nimi i wpadać z jednej ostateczności w drugą, jak to czynią sfanatyzowani ludowcy. Ale o nich trzeba dbać i nie mieć wstrętu. Kultura i na punkt estetyczny dużo wpływa, teraz go nie mają, musimy im to wybaczyć. Ja przedewszystkiem widzę w nich ludzi i materjał surowy do wyrobienia.
— Pan jest idealistą — rzekł Ćwilecki.
— I przeciwnikiem arystokracji — dodał zirytowany Mortęski.
— Przeciwnikiem nie jestem. Owszem, arystokracja potrzebna tak samo, jak i wszystkie klasy społeczne. Tylko — powinna jechać na mniej narowistym koniu, aby nie tulił uszu na widok opłotków wieśniackich, te bowiem gęsto zalegają kraj. Przytem ja na naszej tarczy widzę dziury i chciałbym je załatać — ale wielu twierdzi, że — starłaby się pozłota. Załatajmy choć dwie na początek: sybarytyzm i egoizm. Dbajmy choć trochę o glebę, na której stoją nasze pałace, i o tych, co nam je stawiali.
— Słowem, arystokracji nie uważa Pan za monument społeczny, za odwieczne dzieło i trwałe — zasyczał mocno rozdrażniony stary magnat.
Ordynat przycisnął go wzrokiem i rzekł śmiało, tonem wyraźnie już kpiącym:
— Och! czasy pogaństwa minęły. Nie jesteśmy bożkami, dla którychby społeczeństwo paliło kadzidła i pracowało nad pomnikiem