Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/160

Ta strona została przepisana.

sadach przesadza! rowy, kopyta jego zawisły często w powietrzu, chrapy ziały ogniem. Gibkie, suche nogi araba zdawały się w biegu ziemi nie dotykać. Pan pobudzał wierzchowca, wierzchowiec pana, w jednym i w drugim szlachetna krew rozigrała się, unosząc ich burzą zapału.
Pewnego dnia, w czasie takiej jazdy, spotkał ordynat pannę Ritę także na koniu. Powitał ją wesoło. Ona patrzała na niego chwilkę, wreszcie rzekła:
— Szaleje pan, prawda?
Z pod wąsów i ponsowych warg błysnęły jego białe zęby w uśmiechu.
Szaleję, to za mało: wściekam się!
— Jaki pan szczęśliwy! — szepnęła z westchnieniem. — Kiedyż pan jedzie do niej znowu?
— Do Stefci? Już przed samym ślubem, czyli za dwa tygodnie. Zabiorę ją z Ruczajewa.
— Więc ślub stanowczo w Warszawie?
— Tak, ósmego czerwca. Jutro jadę do stolicy.
— Pan? po co?
— Kupić brylanty dla Stefci. Chcę, aby miała odemnie, prócz rodowych klejnotów. A kiedy ślub pani?
— Och mój... w lipcu. Ale nasz będzie cichy, w kaplicy w Obronnem. Za to pański pewno błyśnie w Warszawie niepowszednio.
— Stefcia chciała cichego ślubu, ale przekonałem ją. Urządzę najuroczyściej, to jest najwspanialej, bo uroczystość będzie dla nas sama przez się wielka.
— Zapewne! powinien być przepych, aby odpowiadał szczęściu i podrażnił arystokrację.
— To jest mi najobojętniejsze.
— Zabierze pan swoje konie i ekwipaże?
— Tak, biorę cztery czwórki i karety.
— A ślub o której porze?
— Wieczorem u Wizytek, potem wieczerza w pałacu babki Podhoreckiej, a rano wyjazd nasz do Głębowicz. Na waszym ślubie będziemy obecni już oboje. Cóż porabia pani narzeczony?
Pana Rita zaśmiała się.
— Ach! Edward paradny! Urządza Ożarów. Muszę go mitygować, takie zaprowadza awantury — przedewszystkiem osobną stajnię dla mnie, bo zabieram swoje konie. Trestka bardzo dobry człowiek. To mnie rozczula, że on mnie bajecznie kocha.
— To prawda, — potwierdził Waldemar — przytem człowiek istotnie dobry i pani już go trochę utemperowała.
— Dziękuję za komplement! Nie marzyłam nigdy o mężu, którego musiałabym temperować.
— Ale potrafiłaby pani każdego.
Panna Rita trochę wyzywająco spojrzała na ordynata.
— No, pana chyba nie?
Uśmiechnął się.
— Och! ja się nikomu nie dam utemperować.
— A Stefci?
— Ona mnie łagodzi w inny sposób, uspokaja — to co innego.