Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/161

Ta strona została przepisana.

Rita wskazała ręką na odległy las.
— Niech pan patrzy, jaka ładna tęcza. Wyjechałam z domu po deszczu i zaledwo teraz ją widzą. Pan chyba nie z Głębowicz jedzie?
— Byłem na folwarku Orlin, wracam, ale tęczę już widzę dawno.
— Taka nad wami świeci prawda?
— I nad wami także.
— Głupstwo! w znaczeniu uczuć ludzkich nie ma żadnego zastosowania.
— Owszem, ma! to jakby załamywanie się blasków tych właśnie uczuć na miniaturowych kropelkach wzajemności, w atmosferze zgodnych i świetlanych warunków. Im ona jest szerszą, więcej barwistą, gdy się nie widzi końca, wówczas daje szczęście ogromne. Zawsze jednak lepiej nie analizować jej zbytnio, nie rozbierać na atomy — niech pani o tem pamięta. Tęcza w całości jest niezaprzeczenie tęczą, lecz podana zbyt ścisłej sublimacji — może spłynąć jedną kropelką zimnej wody i zamarznąć w kryształek, raniący serce. Jaką bowiem ona jest, to kwestja siły poprzedzających ją burz, ale już jest sobą; gdy się chce ją rozdrabiać, wyjdzie parodja.
— Dobrze pan to objaśnił — zawołała Rita — ale u nas taka tęcza ogarnia Edwarda, lecz nie mnie.
— On ją do pani dociągnie — uśmiechnął się Waldemar.
— Zresztą i pan ją analizował, a jednak pozostała sobą.
— Nie, ja tylko analizowałem burzę swych uczuć poprzednich. Szczęście rozciągnąłem sam nad naszemi głowami i już wierzę w nie. To samo i pani radzę.
— Ha! może! ale u nas będzie zawsze mniej świetna.
Pożegnali się. Waldemar popędził cwałem. Panna Rita kłusowała w przeciwną stronę. Pochyliła głowę prawie na szyję Buckinghama, szepcąc namiętnie:
— Zawsze pyszny! zawsze ten nieuchwytny czar w nim! Leżałabym u jego nóg, chciałabym zostać jego sługą, niewolnicą, byle jego — byle do niego należeć.
Biedny Trestka malał w jej oczach, kurczył się, karłowaciał.
Waldemar powrócił do Głębowicz. Krzątano się tam nadzwyczajnie. Z polecenia ordynata w parku, w ogrodach kwiatowych, na tarasach miało być jeszcze piękniej, niż każdego roku. Główny ogrodnik botanik, znakomity dekorator, z pomocą zastępu ogrodników, chłopców ogrodowych i mnóstwa ludzi pracował od świtu do nocy. Służba cieszyła się, oczekując młodej pani z upragnieniem; znali ją już wszyscy i kochali, jak kto umiał.
W Słodkowcach było również weselej. Pani Idalja powróciła z Lucią z Francji w lepszem usposobieniu. Nie mogła już okazywać niezadowolenia, patrząc na zupełny spokój ojca i księżnej. Lucia pisała do Stefci gorące egzaltowane listy. Czekała ślubu niecierpliwie, ciesząc się, że młodzi Michorowscy nie wyjadą w lecie za granicę. Riwiera nie wpłynęła na dziewczynkę dodatnio, nie pozostawiając nawet zbyt miłych wrażeń — głównie dlatego, że Lucia w niewesołych była warunkach, bo w ciągłej rozterce z matką. Powróciła prawie chora na nerwy. Uspokoiły ją Słodkowce i Waldemar. On stał się dla niej jakiemś bożyszczem. Okazywał jej więcej serdeczności niż dawniej, bronił ją przed matką i otaczał swą opieką.