Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/199

Ta strona została przepisana.

A huk rozlegał się ostro, młoty waliły w dębowe ściany potężnie. Po szybach okien biegł lekki brzęk, dźwięczały bronzy pająków.
Nagle ucichło. Głos ordynata zabrzmiał parę razy i duży, wązki przedmiot zawisnął na ścianie, dotykając posadzki.
Portrety oczekiwały w skupieniu.
Ordynat ruchem ręki oddalił służbę.
Zabrali narzędzia i wyszli cicho.
Wówczas ordynat przetarł ręką czoło, blady, zmieniony. Rozejrzał się po sali ze zmarszczoną brwią, jakby nakazując coś, jakby wołając: Patrzcie!
Martwe oczy wszystkich portretów wpijały się w mroczną twarz prawnuka.
Oczekiwaniem czegoś wielkiego dyszała sala, dyszały postacie w ramach.
Ordynat zbliżył się do ściany, gwałtownym ruchem zerwał ponsową makatę, odrzucając ją daleko.
Głuchy wybuch, krzyk, idący z samego serca, wypadł z jego piersi. Z rękoma przy skroniach przyklęknął przed portretem narzeczonej.
Antenaci Michorowskich zadygotali.
Szmer wśród nich wzmógł się:
— Kto to! Kto to?
Stefcia na portrecie była w kostjumie damy z czasów Dyrektorjatu artystycznie odtworzoną, tembardziej, że tylko z fotografji. Malował ją jeden z najsławniejszych mistrzów sztuki malarskiej w kraju. Na tle ciemnych materji Stefcia stała w naturalnej wysokości. Wdzięczny jej ruch miał w sobie wyrazistość i harmonję. Bladoróżowa stylowa suknia posągowo stroiła jej smukłą postać. Na matowej gładkiej tkaninie wytwornie odbijała jedwabna szarfa. Krótki staniczek wycięty, obramowany gazą, lekko odsłaniał śliczne kontury ramion i szyi, ozdobionej perłami. Powódź ciemno-złotych włosów, o połyskach soboli, spływała na kark i plecy, rozsypując się falisto na ramionach. Pęki różowych kamelji ozdabiały gors i włosy z boku głowy. Fantazyjny kapelusz czarny o dużych rondach i wielkie strusie pióra tworzyły wykwintne tło dla tej patrycjuszowskiej, szlachetnie pięknej twarzy.
Jedną ręką w koronkowej mitynce Stefcia podtrzymywała długą falę sukni, z drugiej zwieszał się napółrozłożony wachlarz z czarnych strusich piór. Odsłonięte delikatne palce były czysto arystokratyczne w konturach.
Na czwartym palcu prawej dłoni błyszczał pierścionek z perłą urjańską. Z pod miękkich fałd sukni wysuwał się brzeżek różowego pantofelka.
Wyraz twarzy miała zamyślony, dziwnie uroczy. Usta ponsowe, złożone lekko, zdawały się coś szeptać.
Wielkie gwiaździste oczy, lśniące fijoletem, w ciemnej przepysznej oprawie, patrzały przed siebie marząco, lecz z iskrami wesołości, pełne życia. Zarysowane ładnie brwi, podgięte nieco w górę i niesłychanie długie rzęsy, drgały w swawolnym uśmiechu.
Powaga, zamyślenie i ta jakaś dojrzałość duchowa, wyzierająca z głębin jej oczu, stanowiła zachwycający kontrast z młodą wesołością, widną z każdego ruchu postaci.