tem, „krzywoprzysięzcą”, jednem słowem szubrawcem, jak wszyscy inni mieszkańcy Galicji i Lodomerji. Ale wstręt do tej ohydy, pragnienie zaprotestowania przeciw kloace moralnej, w której się musiałem nurzać wraz z innymi, wzbierały coraz bardziej w mojej duszy i coraz natarczywiej targały mem sumieniem. Doprowadziło to w końcu do wybuchu i do wystąpienia publicznego. Pod koniec r. 1897 napisałem i wydałem nakładem własnym broszurę „Jeden z objawów moralności oportunistyczno-prawomyślnej Kraków, 1898.”
Zastrzegłem się w tej broszurze przeciw posądzeniu, „jakoby mi przytem chodziło głównie o szkodę, jaką skutkiem fałszywej fasji ponosi państwo; nierównie bowiem większą szkodę ponosi dane społeczeństwo. Tak zwane „państwo” ma samo dosyć środków do bronienia swoich interesów; ma na swoje rozkazy setki tysięcy bagnetów, ma przymus w formach najrozmaitszych.
„Jestem więc przeciwnikiem fałszywej fasji nie ze względów abstrakcyjnych, nie dla tego, że jest ona wysoce niesprawiedliwą wobec opiekuńczego rządu, ale muszę ją potępić dlatego, że demoralizuje społeczeństwo do szpiku kości, że jest nigdy nie wysychającem źródłem gangreny moralnej, źródłem zgnilizny i korupcji powszechnej. Przyjąwszy fałszywą fasję za jedną z podstaw działania, mamy prawo, za przykładem jednego z „bohaterów” komedji Dobrzańskiego „Złoty cielec”, powtarzać sobie bez ogródki: „Pan jesteś złodziej, ja jestem złodziej, wszyscy jesteśmy złodzieje” i możemy sobie tego nawzajem powinszować”.” (str. 28—29).
Zastanawiając się dziś z zimną krwią i w świetle rozsądku praktycznego, muszę przyznać, że moje wystąpienie przeciwko „fałszywej fasji” pod naciskiem natrętnej autosugestji było objawem lekkomyślnej donkiszoterji, a mogło też sprawiać wrażenie odpychającej megalomanji. „Niespokojny człowiek”, „warchoł”, „zarozumialec”, „chce być mędrszym od innych”, „wyrywa się nieproszony ze swemi reprymandami”, „zakłóca spokój”, „należy go obezwładnić i usunąć” i t. p. — oto uwagi, które musiały się nasuwać prawomyślnym, bogobojnym, bogoojczyźnianym obywatelom pod wrażeniem mojej zuchwałej napaści na ich „najświętsze wierzenia” i „prawa zwyczajowe”.
Przyznaję im słuszność, dodając, że za swe nieobywa-
Strona:PL Moj stosunek do kosciola.djvu/011
Ta strona została uwierzytelniona.