„nikakowo” (żadnego), albo też „swojewo sobstwiennawo” (swego własnego).
Od pełnienia w Petersburgu funkcji sędziego przysięgłego starałem się zawsze w ten lub ów sposób się wykręcić. Raz jednak nie udało mi się i musiałem się zjawić na posiedzenie sądu. Podczas odbierania przysiąg przez duchownego prawosławnego (katolickiego przytem nie zaproszono) przewodniczący sądu zwrócił się do mnie z zapytaniem: „pan jest katolik, czy pan się zgodzi przysiąc przed naszym duchownym?” Ja na to: „proszę uwolnić mię od wszelkiej przysięgi, ponieważ przysięga jest sprzeczna z memi przekonaniami”. Do mnie przyłączył się drugi przysięgły, profesor Instytutu Górniczego Jakowlew. Na wniosek prokuratora sąd po półtoragodzinnej naradzie obłożył nas grzywną 25-rublową i wydalił z sali posiedzeń. Byliśmy bardzo zadowoleni, bo nie potrzebowaliśmy tracić czasu na zajęcie wątpliwej wartości moralnej. Ponieważ jednak postanowienie Sądu Okręgowego o ukaraniu nas grzywną było sprzeczne z obowiązującem wówczas prawem i praktyką sądową, więc zaskarżyłem je (a za mną mój współtowarzysz niedoli, prof. Jakowlew) przed Izbą Sądową i wygrałem.
Nie przysięgałem też występując parę razy jako świadek, a zamiast przysięgi składałem tylko uroczyste przyrzeczenie, że będę zeznawał prawdę.
W ostatnich latach, „przyjeżdżając do Łodzi na odczyty, bywałem zaraz na wstępie indagowany przez portjera hotelowego lub jego zastępcę, jakiego jestem wyznania. Odpowiadałem: „żadnego, jestem bezwyznaniowy”. To nie mogło im się w głowie pomieścić, ale ja znowu nie mogłem podawać o sobie fałszywego świadectwa. Za drugim razem jeden z pomocników portjera chciał mię zaliczyć do wyznania „mojżeszowego”, bo oczywiście w jego oczach bezwyznaniowiec a żyd to mniej więcej to samo; jeden i drugi należą do ludzi pośledniejszego gatunku. Ja jednak przeciw swej „mojżeszowości” stanowczo zaprotestowałem, podobnie jak przeciw swej „rzymsko-katolickości”. („Tolerancja. Równouprawnienie. Wolnomyślicielstwo. Wyznanie paszportowe. Warszawa. 1923”, str. 18 — 19).
Jeszcze w r. 1926, zwróciwszy się do policji ze skargą na piekarnię, z której pochodził nabyty przezemnie chleb
Strona:PL Moj stosunek do kosciola.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.