Gdyby ludzie naprawdę wierzyli we własną nieśmiertelność, nie baliby się śmierci, ale, przeciwnie, wyglądaliby z upragnieniem uwolnienia od cierpień na tym padole płaczu i zastąpienia ich rozkoszami, związanemi z nieustającem wpatrywaniem się w oblicze Pana nad Pany.
Według mego niekompetentnego rozumienia przymus nieśmiertelności byłby największą karą, jaką byłby w stanie wymyślić wyrafinowany okrutnik. Byłoby to prawdziwe piekło, przeżywane czy to w piekle, czy w czyśccu, czy też w samym raju. Urzędowe patentowane „piekło“ stałoby się zbytecznem. Wystarczyłaby prosta nieśmiertelność. Bo czyż może być większe piekło, jak stała, nie ustająca, nigdy się nie kończąca świadomość krzywd wyrządzonych przez nas innym i doznanych przez nas samych za życia? Dosyć chyba tego, że ta przeklęta świadomość zatruwa nam życie za życia, że, dzięki piekielnemu bólowi, przez nią sprawianemu, mamy wstręt do życia, tęsknimy do Nirwany, do absolutnego niebytu, aż tu nagle pocieszają nas zapewnieniem, że ta męka istnienia przeciągnie się za grobem w nieskończoność. Jakąż straszną rzeczą byłaby ta wieczna, nigdy nie kończąca się świadomość przeżytej nędzy, świadomość krzywd wyrządzonych i doznanych!
Z głębin udręczonego serca wznosi się okrzyk pani L. Ackermann w jej wierszu „Les malheureux“ z cyklu „Poésies philosophiques“:
Laisse nous oublier que nous avons vécu!
(Pozwól nam zapomnieć, żeśmy żyli!).
Nasze istnienie osobiste jest buntem przeciw jedności wszechświata; za tę zbrodnię jesteśmy skazani na śmierć[1],
na śmierć prawdziwą, na śmierć absolutną.
I to jest prawdziwa łaska.
Śmierć porównywamy ze snem. Śmierć nazywamy snem wiecznym. A o śnie prawdziwym, o śnie głębokim myślimy dlatego z taką błogością, że pozwala on nam zapominać o troskach i zgryzotach życia.
Pieśń ludowa nazywa sen słodkim. Litewskie saldżel miegoti; serbski sładki sanak.
- ↑ Własny aforyzm.