Niż jeszcze reprymandę przy drzwiach od niéj dostać.
A to sobie staruszka, co jeszcze wytrzyma....
Czemuż tego nie słyszy! Szkoda że jéj nie ma!
Powiedziałaby panu z miną zagniewaną:
Jeszcze nie jestem w wieku, aby mnie tak zwano.
A to furja! doprawdy, jakaś dziwna zmiana: —
Snać przez tego Tartuffe’a taka opętana.
Z tego niech pan pojęcie o synu wytworzy.
Jak go zobaczysz, powiész: no tutaj to gorzéj!
W służbie królewskiéj dawał dowody odwagi,
Był pełen poświęcenia i męzkiéj rozwagi;
Teraz ten człowiek chodzi jakby ogłupiały,
Tak tym nędznym Tartuffem zajęty jest cały.
Nazywa go swym bratem i kocha go więcéj
Stokroć niż żonę, dzieci. Od kilku miesięcy
Wszystkie swoje sekreta zwierza mu najszczerzéj;
Co on każe, to robi; jak w świętego wierzy;
Pieści go i całuje, że, sądząc najprościéj,
Dla kochanki nie można miéć większéj miłości.
Przy stole pierwsze miéjsce daje mu jak księciu
I cieszy się, gdy żarłok zjada za dziesięciu;
A gdy na odbijanie tamtemu się zbiera,
Ten woła w téjże chwili: niech cię Pan Bóg wspiera.
Prawie — szaleje za nim, w nim widzi świat cały,
Bez przestanku na ustach ma jego pochwały;
To jest jego bohater, jego serce, głowa,
Uwielbia go, powtarza tylko jego słowa;
Każdy wyraz wyrocznią, — tak z nim myśli zgodnie,
A cokolwiek on zrobi, to cud niezawodnie.
Tamten zna swą ofiarę, więc się też wysila,
Aby go pozorami omamiać co chwila,
Wyłudzając u niego pieniądze nieznacznie.
Cóż dopiero gdy na nas wszystkich zrzędzić zacznie,
Nie daruje nikomu. Lecz nie dosyć jeszcze;
Ten bałwan, jego lokaj, chwycił nas w swe kleszcze;
Prawi nam reprymandy śmiesznie niesłychanie.
I wyrzuca róż, muszki nasze i ubranie;
Hultaj ten tak się wczoraj już zapomniał przecie,
Że podarł chustkę, którą znalazł w Świętych Kwiecie,