Bracie mój! poznawszy go, byłbyś zachwycony,
Nie chciałbyś się z nim rozstać do zawarcia powiek.
To jest człowiek... który... ach... człowiek... to jest człowiek
Trzyma się zasad, w których spokój się zamyka,
I na świat cały patrzy jak gdyby z dymnika.
Tak, ja się zmieniam, gdy mnie jego rady strzegą,
On mnie uczy skłonności nie miéć do niczego;
Przez niego wszelka miłość w méj duszy się starła;
Mógłby brat umrzeć, dzieci, matkaby umarła,
Lub żona, to mnie wszystko obchodzi, ot tyle....
A to uczucia ludzkie, w całéj swojéj sile.
Gdybyś go poznał, bracie, jak ja go poznałem,
Tobyś go pewno również kochał sercem całém.
Do kościoła modlić się przychodził co rana
I tuż przy mnie bliziutko padał na kolana;
A zebrane osoby wciąż okiém zań wiodły,
By widziéć, z jaką skruchą zaséła swe modły
Do nieba. Bo westchnienia wciąż wydając srogie,
Co chwila bił się w piersi, lub czołem w podłogę,
A kiedym ja wychodził, on biegł niestrudzony
Uprzedzić mnie, by podać mi wody święconej.
Jego chłopiec mi wszystko szczerze opowiadał
Kim był; a gdym ubóstwo jego już wybadał,
Podawałem mu wsparcie, lecz skromny bez miary,
Chciał mi zawsze oddawać część mojéj ofiary;
Odbierz połowę, mówił, to nadto wspaniale,
By taką wzbudzać litość jam niegodny wcale.
A gdym uparcie twierdził, że przeciwnie sądzę,
On w mych oczach rozdzielał biednym te pieniądze.
Niebo go w końcu zséła do mego siedliska
I odtąd dom mój cały pomyślnością błyska;
On tu wszystko poprawia, nawet moją żonę,
U mój honor staranie ma nieocenione;
Zazdrośniejszy niż ja sam o nią; méj czci broni
I wskazuje mi wszystkich, co się wdzięczą do niéj.
Gdybyś wiedział, jak zacnie jego myśli biega!
Lada drobnostka grzechem wielkim jest u niego,
O jedno nic, oskarżyć się przychodzi skromnie.
Ot, niedawno, ze skruchą wielką przyszedł do mnie,