Z wyznaniem, tém cię pewno rozczulę i zdziwię,
Że, modląc się, złapaną pchłę zabił złośliwie.
Mój bracie, skończ te żarty. Kpisz ze mnie tą mową,
Albo będę przypuszczał, żeś sam pokpił głową.
Czy ty myślisz, że jaki wpływ na kogo czyni...
Mój szwagrze, tak przemawiać zwykli libertyni.
Ja wiem, że ty się w duszy nosisz z taką plamą,
Jużem ci z dziesięć razy powtarzał to samo,
Że to ci jakie przykre zajście kiedyś wzbudzi.
Oto sposób mówienia takich jak ty ludzi.
Każdy z was chce, by jak on wszyscy byli ślepi,
A ten jest libertynem, który patrzy lepiéj;
Kto przed waszym bałwanem czołem nie uderzy,
Ten nie uznaje świętych, ten już w nic nie wierzy.
Lecz taki człowiek jak ja o trwogę nie pyta,
Wiem co mówię, a Pan Bóg w mojém sercu czyta
Wasze gadania we mnie nie obudzą skruchy,
Są obłudnie nabożni, jak udane zuchy;
Nie ten odważny, który nazbyt wiele gada,
Ale ten co dowody swej odwagi składa.
Tak samo podziwienia we mnie nie obudzi
Ten, co z wielkim efektem modli się dla ludzi.
A więc ciebie każdemu okłamać się uda?
Wszystko jedno, pobożność szczera, czy obłuda,
Jednakową w pojęciu twém znajdują łaskę,
I jednakowo cenisz twarz człeka i maskę?
Sztuka i szczerość, jedno uczucie wyrodzi,
A pozór czyż dla ciebie za prawdę uchodzi?
Więc różnicy osoby od widma nie czujesz,
A fałszywe pieniądze za dobre przyjmujesz?
Ludzie po większéj części dziwną idą drogą,
Nic prawie nigdy słusznie ocenić nie mogą,
Miara rozsądku nadto ich siły obarczy,
Im granica rozumu nigdy nie wystarczy.
Muszą koniecznie popsuć rzecz w zasadzie piękną,
Chcąc w niéj iść tak daleko, że aż ramy pękną.
Ja ci szwagrze nawiasem mówię moje zdanie.
Tak, ty jesteś doktorem wielkim niesłychanie,
Świat ci dowód uznania śle na wszystkie strony