Ty zarazę przy sobie trzymasz moje dziecię;
Bez grzechu nie mógłbym tu wytrzymać z nią dłużej,
Tak mnie strasznie zmęczyła. Kłótnia umysł nuży,
Pali mnie głowa, czuję, mówiłbym od rzeczy,
Pójdę — wolne powietrze może mnie uleczy.
Cóż znaczył ten w milczeniu upór nieustanny?
Czyż to mnie wypadało przyjąć rolę panny?
Ścierpiéć by pannie związek radzono szalony,
Bez żadnego oporu, bez słówka z twej strony.
Przeciwko woli ojca cóż począć w potrzebie?
Po prostu, taką groźbę odwrócić od siebie.
Jak?
Mówić, że w wyborze gusta same biega,
Więc że dla siebie za mąż chcesz iść, nie dla niego;
Ponieważ to dla ciebie ten związek się składa,
Więc tobie, a nie ojcu wybierać wypada.
Gdy dla niego jest Tartuffe przystojny i młody,
To może się z nim żenić bez żadnej przeszkody.
Przyznaję, władza ojca przéjmuje mnie trwogą,
Słowa oporu z ust mych wyrwać się nie mogą.
Rezonujmy: Walery kocha ciebie szczerze,
A panienka go kocha? cóż?
Rozpacz mnie bierze!
Nawet i ty Doryno i ty jesteś w stanie
Zrobić w sposób poważny, tak dziwne pytanie?
Czyżem ci ze sto razy o tém nie mówiła,
Że go kocham i jaka jest mych uczuć siła?