Najprzód ta darowizna, późniéj to zwierzenie.
Choćbym już wszystko inne odrzucił na stronę,
Są rzeczy nazbyt lekko przez ciebie spełnione.
Mając te środki w ręku, może cię zatrwożę,
Gdy powiem, że daleko prowadzić cię może.
Nie drażnić go, przeciwnie z roztropnością całą
Jakiś łagodny środek znaleźć wypadało.
Rzecz straszna! pod tak pięknem pobożności godłem
Spotkać się z niecną duszą i z sercem tak podłem.
Żebraka wziąłem za to, że mówił pacierze;
Stało się, w zacnych ludzi, w pobożnych nie wierzę.
Od dziś nienawiść dla nich ogarnia mnie wściekła
I będę dla nich gorszy, niż sam djabeł z piekła.
Znowu ci uniesienie na przeszkodzie stanie,
Ażebyś w sądach swoich miał umiarkowanie,
Nigdy się w zdrowem zdaniu nie utrzymasz długo,
Z jednej ostateczności zaraz wpadasz w drugą.
Ta udana pobożność słusznie ci obrzydła,
Błąd spostrzegłeś, gdy oszust złapał cię już w sidła;
Poprawiłeś się, dobrze, ale czyż w te pędy,
Gdy się raz uleczyłeś, w nowe wpadać błędy?
Za to, że jeden oszust nikczemnie cię zmami,
To już wszyscy pobożni mają być łotrami?
Że tamten nazbyt zręcznie użył maski podłej,
Że cię jego oszustwa nazbyt łatwo zwiodły,
To wszystkich chcesz już sądzić w namiętnym zapale
I uczciwie pobożnych nie uznajesz wcale.
Pozostaw libertynom ten dowód głupoty,
Umiéj rozróżnić pozór od prawdziwej cnoty,
Szacunkiem nie otaczaj ludzi nazbyt wcześnie,
Abyś się znowu, jak dziś, nie zawiódł boleśnie.
Trzymaj się średniéj drogi, patrz na błędy cudze,
Ale obelg nie rzucaj prawdziwej zasłudze,
A jeśli w ostateczność masz już wpadać stale,
To lepiéj wierzyć w ludzi, niż nie wierzyć wcale.