łoby[1] samą wytwornością i sztuką: nie omieszkałby sam skierować twej uwagi na każdą potrawę, i dałby ci sposobność podziwiania jego wysokiego uzdolnienia w umiejętności smakołyków. Zwróciłby twoje spojrzenia na chleb, cały o złocistej skórce, wszędzie równo wypieczony, chrupiący mile pod twemi ząbkami; na wino o aksamitnym połysku, napełniające błogiem ciepłem a nie uderzające zbytnio do głowy; na ćwiartkę baraniny szpikowanej pietruszką; na pieczeń z normandzkiego cielątka, białą, delikatną, która w ustach się rozpływa jak pasztet; na kuropatwy pachnące tak rozkosznie; a, na zakończenie, na wyborną zupę na buljonie, której towarzyszy młody tłuściutki indyk, otoczony gołąbkami i ozdobiony białą cebulką z domieszką różnorodnej sałaty. Co do mnie jednak, muszę się przyznać do swego braku znawstwa i, jak pan Jourdain dobrze się wyraził, pragnąłbym, aby ta uczta była godniejszą pani.
Dorymena. Mogę na to tylko odpowiedzieć zajadając jak pan widzi.
Pan Jourdain. Ach, cóż za śliczne rączki!
Dorymena. Nic w nich szczególnego, panie Jourdain: chce pan raczej mówić o diamencie, który jest prześliczny.
- ↑ Damis... Zapewne aluzja do którejś z rzeczywistych osób znanych ze smakoszostwa i pretensjonalności w ugaszczaniu. Por. Mizantrop: »Jego własna osoba, to najgorsze danie, — I psuje to, czem kucharz zdobył mu uznanie«. Zarazem jednak, Dorant, nie czyniąc niby tego co Damis, robi właśnie to samo: zwraca uwagę na każdy szczegół. Z opisu tego możemy mieć pojęcie o stylu ówczesnych biesiad, których wykwint polegał na obfitości i zawiesistości. Sam Ludwik XIV słynął z żarłoctwa. I sposób jedzenia odbiegał od naszego. Jedzono przeważnie palcami, kości rzucano poza siebie służbie. Nie było ustalonego porządku potraw, któreby obnoszono kolejno wszystkim, tylko stół był zastawiony mnogością rozmaitych półmisków, coś tak jak jeszcze bywa na naszem święconem.