byśmy to dziś powiedzieli — snobizmie, czyli nieprzepartym uroku jaki wywierały na pewne jednostki splendory szlachectwa. Już w Szkole żon, Molier żartuje sobie z chłopka, który, mając »aż pół morga ziemi«,
Błotnym rowem otoczył ten majątek pański
I szumnie kazał wołać się per »pan Wyspiański« —
co, nawiasem mówiąc, było przejrzystą aluzją do Tomasza Corneille, brata wielkiego tragika i również dramatopisarza, który przybrał do swego plebejskiego nazwiska dodatek de l’Isle (z Wyspy). W Świętoszku, Orgon podnosi jako niemały atut łapserdaka Tartufa, że się »rodzi ze szlachty«. W Don Juanie, pan Niedziela tak jest pod urokiem łaskawości pana hrabiego, który raczył go zapytać o zdrowie żony i dzieci, że nie ośmiela się energiczniej upomnieć o należność. P. de Pourceaugnac sam dobrze nie wie czem jest, jaśnie panem czy kauzyperdą prowincjonalnym, z którego wyrósł i który przebija z pod szlacheckiej fumy. Komedja Grzegorz Dandin jest satyrą na człowieka, który, miast żyć w swoim stanie, ciśnie się przemocą w progi szachectwa, poto, aby, za swoje ciężko zapracowane pieniądze, znaleźć piekło w domu, upokorzenie i hańbę. Ten sam ćwiek szlachetczyzny, tkwiący w głowie niezgorszego skądinąd miejskiego łyka, stanowi oś Mieszczanina szlachcicem.
Wrażliwość na splendory społeczne, osobliwie zaś na urok rodowego »wielkopaństwa«, należy chyba do najbardziej zakorzenionych w naturze ludzkiej [1]. Dziś je-
- ↑ Osobnego studjum wymagałaby kwestja snobizmu w Polsce, gdzie, wskutek odmiennej struktury społecznej, przybrał on też odmienne i bardzo ciekawe formy. Uzurpacja szlachectwa