drwisz sobie ze mnie, Dorancie, aby mnie narażać na niedorzeczne urojenia tej warjatki?
Dorant biegnąc za wychodzącą Dorymeną. Markizo, racz się zatrzymać, dokąd pani śpieszy?
Pan Jourdain. Pani markizo! Panie hrabio, chciej ją przeprosić w mem imieniu i staraj się skłonić do powrotu.
PAN JOURDAIN, PANI JOURDAIN, LOKAJE
Pan Jourdain. A ty błaźnico jedna! ładnegoś piwa nawarzyła! Ty się ośmielasz lżyć mnie w oczy przy gościach i wypędzasz z mego domu dystyngowane osobistości!
Pani Jourdain. Kpię sobie z takiej dystynkcji.
Pan Jourdain. Nie wiem, co mnie wstrzymuje, babo przeklęta, abym ci nie potrzaskał na łbie półmisków z tej uczty, którą przybyłaś zakłócić! (Lokaje wynoszą stół)
Pani Jourdain. Kpię sobie z tego wszystkiego. Bronię swoich praw [1] w domu, i niema kobiety, któraby mi nie przyznała słuszności.
Pan Jourdain. Dobrze czynisz, uchodząc przed mym gniewem.
PAN JOURDAIN sam
Djabli ją nanieśli tak nie w porę. Właśnie zaczęły mi się udawać takie ładne powiedzenia; nigdy jeszcze nie czułem się tak pełen dowcipu. Cóż to znów za figura?
- ↑ Bronię swoich praw. Energiczny i rozsądny morał, jak zawsze na dnie u Moliera.