z ludzi, żeby się tak wysztafirować? masz ochotę aby wszyscy sobie na tobie jęzory ostrzyli?
Pan Jourdain. Tylko błazny i błaźnice mogą sobie na mnie ostrzyć języki, moja żono.
Pani Jourdain. Doprawdy! myślisz może, że czekali z tem do tej pory; oddawna już cały świat sobie pokpiwa z twoich fanaberyj.
Pan Jourdain. I któż to jest ten cały świat, jeśli łaska?
Pani Jourdain. Ten cały świat, to świat, który zna się na rzeczy, i więcej ma w głowie oleju od ciebie. Co do mnie, już te szlacheckie bziki kością w gardle mi stają. Własnego domu, doprawdy, poznać nie mogę. Myślałby kto, że tu co dnia tłusty wtorek; od białego rana, żeby czasu nie tracić, słychać tylko harmider grajków i śpiewaków, rozdzierających uszy całemu sąsiedztwu.
Michasia. Dobrze nasza pani mówi. Ani sposób domu oporządzić jak się należy, przy tej zbieraninie która wiesza się tu koło pana. Buty mają takie [1], jakgdyby zbierali niemi błoto po wszystkich przedmieściach aby je tutaj przynosić; biedna Franusia ostatni dech z siebie wypiera na szorowanie podłogi, którą pańscy śliczni bakałarze zapaskudzają codziennie na nowo.
Pan Jourdain. Ejże! panna Michasia, jak na wiejską dziewuchę, ma dziobek strasznie prześcipny!
Pani Jourdain. Michasia ma słuszność; to pewna, że rozsądniejsza jest od ciebie. Chciałabym bardzo wiedzieć, naco tobie w twoim wieku nauczyciel tańca.
Michasia. I tamten wielki drab od fechtów, który tupie nogami aż dom się trzęsie i obcasami wydziera w salonie deski z podłogi?
- ↑ Buty mają takie... W owym czasie, ulice Paryża, bez chodników, bez ścieków, były, w niepogodę zwłaszcza, jedną kałużą. Ludzie zamożni mieli konie i lektyki; chudopachołki brnęły w błocie, ochlastywani, tratowani nieraz przez pańskie karoce.