przyznałoby sobie prawo, i powiem otwarcie, że szlachcicem nie jestem.
Pan Jourdain. Daj rękę [1], drogi panie, ale córka moja nie dla ciebie.
Kleont. Jakto?
Pan Jourdain. Nie jesteś szlachcicem, nie możesz być mężem mojej córki.
Pani Jourdain. Co tobie się ubzdurało w głowie z twojem szlachectwem? Czy może my jesteśmy poczęci z żebra świętego Ludwika?
Pan Jourdain. Cicho bądź, moja połowico, już zaczynasz swoją piosenkę?
Pani Jourdain. Czy nasi rodzice byli czem innem niż uczciwymi mieszczanami?
Pan Jourdain. Proszę mi bez przezwisk.
Pani Jourdain. Może twój ojciec nie był kupcem tak samo jak i mój?
Pan Jourdain. Djabli nadali babę! zawsze ją język świerzbi. Jeśli twój ojciec był kupcem, tem ci gorzej dla niego; ale co się tyczy mego ojca [2], tylko skończeni
- ↑ Daj rękę... Zabawny kontrast; pierwsza część zdania zapowiada przyzwolenie, druga głosi odmowę. Ten sposób odmowy, mający swoje ludowe tradycje, może wyrażać, przy równoczesnej odmowie, szacunek; może być i ironiczny. Pan Jourdain jest takim głupcem i tak zacietrzewionym na punkcie szlachectwa, iż raczej można przyjąć to ostatnie; trudno przypuścić, aby dzielne i prawe słowa Kleonta poruszyły go choć na chwilę.
- ↑ Co się tyczy mego ojca... Ten rys (który, nawiasem mówiąc, powtórzy Bliziński w Rozbitkach) wydał się niektórym przesadą. Ale wszak ojciec p. Jourdain mógł być kupcem zbogaconym, którego sam p. Jourdain znał już jako wycofanego z kupiectwa. Czyż wielki Montaigne, jeden z najświatlejszych i najbardziej wyzwolonych umysłów, będąc wnukiem handlarza ryb Eyquema, nie wspomina o »swoich przodkach« zrodzonych na zamku Montaigne, podczas gdy on pierwszy dopiero nosi to nazwisko, ojciec jego pierwszy się tam urodził, dalsi zaś przodkowie, dzielni i uczciwi ludzie, handlowali rybami w Bordeaux. I, co więcej, sam Montaigne bardzo trafnie i dowcipnie charakteryzuje i wyszydza taki snobizm — u innych!