Dziś siła tych uderzeń może się nam wydać aż nazbyt gwałtowna. Żal nam trochę tych gąsek, tak srodze pokaranych za to, że nie raczyły natychmiast, od pierwszej chwili, w tych obcesowych zalotnikach z ojcowskiego wyboru uznać swoich panów i władców, i że, mimo iż tak opacznie, tęskniły do duchowego poloru. Zemsta wydaje się nam brutalna i niezbyt rycerska. Ale pamiętajmy, że wiek XVII mimo swoich dworskich pozorów nie był sentymentalny; ludzie byli twardzi, i nikomu z pewnością takie skrupuły nie przyszły do głowy. Nikt się nie rozczulał nad tem, że niewinni grajkowie oberwali po grzbiecie, tak samo jak i tragarze. Ten szczegół — scena „markiza“ Maskaryla z tragarzem — to zresztą wcale nie najbłahszy rys tej satyry: przemieni się ona później w scenę don Juana z Piotrusiem i z panem Niedzielą, w Doranta z Mieszczanina szlachcicem, i wyrośnie w głęboką satyrę na młodego panka, który staje się zwolna przeżytkiem na tle rosnącej świadomości demokratyzującego się narodu.
Jeżeli przyjrzymy się tej komedyjce Moliera, zobaczymy, że przybysz z prowincji, czyniący pierwsze kroki w Paryżu, poczynał sobie bardzo zuchwale. Podjął walkę odrazu na kilka frontów. W osobach dwóch gąsek zohydził całą koterję i ducha salonu. Poprzez nie sięgnął w literaturę, bo pamiętajmy, że w tych głupstewkach, które Molier wyśmiewa tak przejrzyście, maczały palce i największe tuzy,