zawsze. Tak, ojcze, to on wybawił mnie ze strasznego niebezpieczeństwa, które, jak wiesz, przebyłam niedawno; jemu to winien jesteś życie córki, którą…
Harpagon. To wszystko banialuki; wolałbym by ci się pozwolił utopić[1], niż żeby uczynił to co uczynił.
Eliza. Ojcze, zaklinam cię, przez miłość ojcowską, abyś…
Harpagon. Nie, nie, nie chcę słyszeć; sprawiedliwość niechaj robi swoje.
Jakób na stronie. Zapłacisz za moje plecy.
Frozyna na stronie. A to szczególna awantura!
Anzelm. Cóż to, panie Harpagonie? widzę cię wielce wzburzonym.
Harpagon. Och, panie Anzelmie, jestem najnieszczęśliwszym z ludzi; cóż za zawikłania i kłopoty, właśnie w chwili naszego kontraktu! Kradną mi honor, mienie; mordują mnie, zabijają! Oto łotr, zdrajca, który pogwałcił najświętsze prawa; wślizgnął się w dom pod maską mego sługi, aby mnie okraść i uwieść mi córkę.
Walery. Co to za kradzież[2], o której pan ciągle bredzisz?
Harpagon. Tak, wymienili z sobą przyrzeczenie małżeństwa. Ta zniewaga ciebie przedewszystkiem doty-