Strona:PL Molier - Skąpiec.pdf/124

Ta strona została przepisana.

Harpagon. Don Tomasz czy don Marcin, nic mnie nie obchodzi (Spostrzegając że dwie świece się palą, gasi jedną)[1].
Anzelm. Za pozwoleniem, daj mu pan mówić; zobaczymy co chce powiedzieć…
Walery. Chcę powiedzieć, że jemu to właśnie zawdzięczam światło dzienne.
Anzelm. Jemu?
Walery. Tak.
Anzelm. Ech, żarty sobie stroisz. Wymyśl inną historję, która ci się może lepiej powiedzie, i nie próbuj się ocalić tem łgarstwem.
Walery. Niech się pan raczy liczyć ze słowami. To nie żadne łgarstwo; nie mówię nic, czegobym nie mógł dowieść.
Anzelm. Jakto! śmiesz mówić, że jesteś synem don Tomasza d’Alburci?
Walery. Tak; i jestem gotów każdemu to w oczy powtórzyć.
Anzelm. Śmiałość w istocie nielada! Dowiedz się, ku swemu zawstydzeniu, że jest już lat szesnaście conajmniej, jak ten, o którym mówisz, zginął na morzu z żoną i dziećmi, uchodząc, wraz z licznemi znakomitemi rodzinami, przed prześladowaniem jakie nastąpiło po zamieszkach w Neapolu.

Walery. Tak; ale pan znów dowiedz się, ku swemu zawstydzeniu, że syn jego, liczący siedm lat, wraz ze służącym, ocalił się z rozbicia na hiszpańskim okrę-

  1. Ciągłą grą sceniczną, Harpagon ożywia to przydługie zakończenie, które mogłoby być nużące. Wedle tradycji sceny francuskiej Harpagon gasi świecę, Jakób zapala ją znowu; Harpagon gasi i bierze do ręki, Jakób zapala mu ją w ręce; Harpagon gasi i chowa do kieszeni, Jakób zapala mu ją w kieszeni, Harpagon parzy sobie palce. Widzimy, jak Molier w ciąż wzywa na pomoc najgrubsze efekty tradycyjnej farsy, aby, przy ich pomocy, przemycić tę głęboką komedję obyczajową.