Strona:PL Molier - Skąpiec.pdf/50

Ta strona została przepisana.

Kleant. Owszem, ojcze.
Harpagon. A ty?
Eliza. Słyszałam tylko o niej.
Harpagon. I jak ci się wydaje, synu, ta panienka?
Kleant. Osobą wprost uroczą.
Harpagon. Jej wejrzenie?
Kleant. Pełne niewinności i powabu.
Harpagon. Układ i obejście?
Kleant. Czarujące poprostu.
Harpagon. Nie uważasz, że taka dziewczyna zasługuje w zupełności aby o niej pomyśleć?
Kleant. Owszem, ojcze.
Harpagon. Że mogłaby być dla każdego pożądaną partją?
Kleant. Bardzo pożądaną.
Harpagon. Że wygląda na osobę, która potrafi być dobrą gospodynią?
Kleant. Niewątpliwie.
Harpagon. I że mąż mógłby z nią być szczęśliwy?
Kleant. Z pewnością.
Harpagon. Jest tylko mała trudność: obawiam się, że nie posiada takiego posagu do jakiegoby się miało prawo.
Kleant. Ach, ojcze, cóż znaczy majątek, gdy chodzi o małżeństwo z istotą godną uwielbienia![1]
Harpagon. Za pozwoleniem, za pozwoleniem. Możnaby rzec jedynie, że, jeżeli się nie weźmie za nią tyle ileby się pragnęło, można się starać odbić to na innych rzeczach.
Kleant. Oczywiście!

Harpagon. Słowem, bardzo się cieszę że się zgadzamy w zapatrywaniach: łagodne bowiem wejrzenie i stateczność panienki ujęły mnie za serce, i, byleby miała bodaj jaki[2] posążek, gotów jestem ją zaślubić.

  1. Cały ten czas, Kleant przekonany jest, że Harpagon myśli o Marjannie dla niego; co jest dość zrozumiałe.
  2. byleby miała bodaj jaki… przeciwstawienie do słynnego »bez posagu* w scenie siódmej.