Strona:PL Molier - Skąpiec.pdf/85

Ta strona została przepisana.

Harpagon. Nie wielka praca odwieźć panienki na jarmark.
Jakób. Nie, panie, nie miałbym odwagi ich zaprząc, sumienieby mnie gryzło, gdybym uderzył batem te chudzięta. Jakże pan chcesz, aby one zawlokły karocę, skoro same ledwie się wloką!
Walery. Uproszę sąsiada, aby zastąpił Jakóba na koźle; wszakże i tak będzie tu potrzebny.
Jakób. Niech będzie. Wolę już, niech zginą z innej ręki, nie z mojej.
Walery. Pan Jakób coś dużo rezonuje.
Jakób. Pan rządca coś we wszystko nos wściubia.
Harpagon. Cicho tam!
Jakób. Ja bo, proszę pana, znieść nie mogę lizunów, i dobrze widzę do czego to zmierza. Te jego wieczne trzęsienie się nad chlebem, winem, nad drzewem, solą i świecami, to tylko poto, aby panu bakę świecić i ująć pana za serce. Wściekłość mnie już bierze; przykro mi, doprawdy, codziennie słyszeć, co ludzie gadają o panu. Niech co chce będzie, ja i dla pana, mimo wszystko, mam serce: po moich koniach, pan jest człowiekiem którego kocham[1] najwięcej na świecie.
Harpagon. Mógłbyś mi powiedzieć, mości Jakóbie, co o mnie gadają?
Jakób. Owszem, gdybym był pewny, że się pan nie pogniewa.
Harpagon. Nie, ani trochę.
Jakób. Aha! pewien jestem, że panby się rozzłościł.

Harpagon. Ani mi się nie śni. Owszem, przyjemność mi zrobisz; rad będę usłyszeć, co ludzie o mnie mówią.

  1. Człowiekiem którego kocham… Typ starego sługi, który może chował się razem z Harpagonem (z tego co mówi później, widzimy że od niedawna jest tu stangretem; ale mógł być gdzieś na folwarku).