temi szlakami zdążają do celu, ma Tacyt broń podobną, i piętno palące wypada u niego zpośród słów pozornie spokojnych równie niespodzianie, jak sztylet nagle z zanadrza wyciągnięty. Ale przed lepszemi objawami tego panowania cofa się psychologja Tacyta. Nie umie on ich zrozumieć i wytlómaczyć, i rzuca tu cesarzowi w oczy słowo mordercze: Udajesz. Czyżbyśmy tu naślepo mieli zawierzyć jego znajomości świata i ludzi?
My w takie mistrzostwo symulacji u Tyberjusza nie wierzymy. Nie mamy bowiem w historji dwóch tylko lokacyj, lewicy dla kozłów i prawicy dla aniołów, pod które całą dotychczasową i współczesną ludzkość umieścić czy wtłaczaćby należało, ale znamy natury skomplikowane, u których złe i dobre żywioły dziwnie się z sobą plączą i krzyżują, aż wreszcie jeden bierze górę i zwycięża. A taką naturą był Tyberjusz.
Jego młodość niejedno w jego historji tłómaczy. Żadnym węzłem krwi z Augustem nie związany, pochodził on, po mieczu i po kądzieli, z jednego z najprzedniejszych rodów rzymskich, ze sławnej familji Klaudjuszów. Ród ten po wszystkie czasy odznaczał się śmiałością pomysłów, bezwzględnością w ich przeprowadzeniu, a przedewszystkiem niezmierną dumą arystokratyczną. Wspomnijmy choćby słowa kobiety, pewnej Klaudji, która, gdy tłum w drogę jej wchodził na ulicach Rzymu, wyraziła w niecierpliwości życzenie, aby brat jej, który kiedyś w nieszczęśliwej bitwie morskiej dużo narodu wytracił, odżył nanowo i zdziesiątkował ponownie zgęszczone Rzymu pospólstwo.