Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

taki prześliczny dom, taki ogród i powóz, nie potrzebował wcale się uczyć. Jeszcze niechby tam uczyli się synowie, skoro był już taki zwyczaj, ale Amalia! Czyż ona sama nie była wstanie nauczyć córki tego, co eine gute Hausfrau — jak się wyrażała — umieć powinna.
I rzeczywiście uczyła Amalią, szyć, cerować, robić pończochę, przyprawiać rozmaitego rodzaju knedle i strudle. Nieszczęściem ojciec zauważył, że to wszystko było jeszcze niedostateczne i sprowadził do córki guwernantkę z Berlina. Berlin dla Pifkego był stolicą świata. Guwernantka uczyła Amalią gry na fortepianie i tego wszystkiego, co dobrze wychowana panna umieć powinna, a oprócz tego także różnych rzeczy, których znów dobrze wychowana panna umieć nie powinna. Część wykształcenia praktyczna odbywała się przy spółudziale samego pana Pifkego.
O tym spółudziale w nauce córki dowiedziała się pani Pifke, a następstwem tego były burze, wstrząsające przez czas niejaki atmosferą domową. Burze zakończyły się w ten sposób, że ojciec zawiózł córkę do pensyonatu w Berlinie, gdzie pozostawała do skończenia edukacyi.
Z pierwotnych jednak nauk guwernantki — wiadomo, że pierwsze wrażenia są najtrwalsze — pozostało pannie Amalii romansowe usposobienie. Kiedy siedziała na ławce szkolnéj, daleko więcéj zajmowały ją wąsy i bokobrody profesora niż jego wykład, a serce uderzało gwałtownie dla każdego niemal mężczyzny. Niktby nie zliczył, ile przez rok ostatni pobytu w Berlinie, kiedy już doszła lat panieńskich, przesunęło się przez jéj serce rozmaitych ideałów. Serce jéj nie znosiło próżni, więc zajmowali je po kolei bruneci i blondyni, cywilni i wojskowi, nauczyciele, bracia koleżanek lub koledzy braci. Zająć je było rzeczą niewymagającą żadnych zachodów, a nawet świadomości, dość było jednego ukłonu, słówka, uśmiechu, spojrzenia — a już serce panny Amalii zapalało się jak zapałka potarta o ścianę. Pożary te jednak nie były ani gwałtowne, ani długotrwałe, ani niebezpieczne, nie odbierały swéj ofierze ani snu, ani apetytu.
Panna Amalia wzdychała często, uroniła nawet niekiedy parę łez, przy obiedzie lepiła gałeczki z chleba i układała z nich imię ukochanego, które kazała odgadywać koleżankom, albo też nawzajem zaufańsze, stawiały jéj podobne zagadki, które ona rozwiązywała z uśmiechem. Przy deserze wykrawała w serca skórki pomarańczowe, a z obierzyn gruszek i jabłek tworzyła duże wstęgi i rzucała je za siebie, uważając czy przypadkiem nie utworzą pożądanego kształtu litery lub monogramu, jaki miała na myśli; to stanowiło dobrą wróżbę co do uczuć ideału i połączenia się z nim w przyszłości.
Gdyby wszystkie podobne wróżby ziścić się miały, panna Pifke byłaby czémś nakształt żeńskiéj „sinobrody”.
Ona nie zastanawiała się nad tém i miała przyjemność czynienia słodkich zwierzeń przyjaciółkom, które znów jéj się odwzajemniały opowiadaniem równie głębokich sentymentów własnych.
W taki to miły sposób panna Amalia spędzała czas nauk w Berlinie, nic więc dziwnego, iż wyjazd do rodzinnego miasta zrazu napełnił ją rozpaczą.
Rozpacz tę ukoił jednak szybko jakiś pruski oficer, spotkany w wagonie, który brzęczał ostrogami, szablą, akselbantami i czém tylko oficer brzęczeć może.
Potem wsiadł do wagonu jakiś blondyn, syn gutsbesitzera z Pomeranii, potem... znów znalazł się ktoś inny i tak daléj, aż do chwili, w któréj na dworcu kolei ujrzała Jana Krzesławskiego. Pasowała go odrazu na bohatera swego osieroconego serca.
Pod względem oznak uczucia nie była wcale wymagającą, na razie nawet mogła się bez nich obejść i zastąpić je czułością własną oraz bujną wyobraźnią; ale bez bohatera obejść się było niepodobieństwem, on stanowił wątek korespondencyi, jaką prowadziły pomiędzy sobą przyjaciółki i koleżanki. Z Łodzi do Berlina i nawzajem płynęły rzeki atramentu, wylane w kształcie spiczastych liter na całe libry listowego papieru. Amalia pisała do Mety, Miny, Szarloty, Luizy i t. p., i odbierała od nich listy. Wszystkie wtajemniczały ją w jakiś czuły stosunek, w jakieś nowe serdeczne węzły, ona przecież gorszą od nich być nie mogła. Potrzebowała bohatera i posłużył jéj na ten cel pierwszy lepszy, który tego nawet domyśleć się nie mógł. Teraz zaś widząc, iż bohater wychodzi z domu położonego naprzeciw fabryki jéj ojca, wyobraziła sobie, iż niezawodnie dla niéj zamieszkał tak blizko. I na ten rachunek zaczęła snuć nić marzeń, do których wątku dostarczały jéj wspomnienia dzieciństwa, sentymentalne powieści niemieckie, własne wymarzone przygody i przygody koleżanek.




Niedaleko od fabryki Pifkego istniał szynk nizki, brudny, zapadły w ziemię; trzeba było do niego schodzić po kilku schodach z ulicy a w razie deszczu woda zalewała całą izbę, w któréj można było wyprawiać naumachie[1]. Nad drzwiami był napis, nawpół zatarty, opiewający, iż tu można dostać różnych trunków i o dziwo, napis ten nie był niemiecki. Rachowano tu snadź na miejscową ludność, bo towar sprzedawany nie był dla niéj zbyt drogim, ani zbyt wykwintnym.
Gospodarowała tu szczupła, drobna, ruda, piegowata żydówka, z przebiegłemi siwemi oczami, otoczonemi czerwoną obwódką jak u jastrzębia.
Robotnicy z fabryki Pifkego tędy przechodzić musieli, idąc do mieszkań umyślnie dla nich wybudowanych, a w dzień wypłaty zostawiali tu część zarobku; z tego powodu, działy się tu różne rodzinne dramata.
Rubinka, jak powszechnie nazywano żydówkę szynk utrzymującą, posiadała w swoim rodzaju wysokie dyplomatyczne zdolności, a gdy jéj małe świdrujące oczy raz na kim spoczęły, a głos giętki zadał kilka pytań, przeniknęła człowieka na wskroś i wiedziała czém mu trafić do przekonania.
Rubinka miała niesłychane powodzenie, może dla tego, że, jak to czynią wielcy politycy, nie gardziła żadnym środkiem, każdy dla niéj był dobry, byle prowadził do celu. Była na przemian gadatliwą jak sroka i milczącą jak grób, mówiąc jednak nie wygadała się nigdy z tém, czego powiedzieć nie chciała, a przy najściślejszém milczeniu dawała zawsze dużo do zrozumienia. Była przyjaciółką całego świata; każdego z kim miała do czynienia umiała przekonać o swéj życzliwości.
Z nikim jednak nie mówiła o sobie; nie wiedziano czy była wdową, rozwódką czy mężatką. Męża zapewne, jak każda żydówka, mieć musiała, zapewne nawet zwał się Rubin, ale Rubina tego nikt nigdy nie widział w jéj szynku.
Jak każdy sprawiedliwy kupiec, Rubinka przy sposobności skarżyła się na ciężkie czasy, czyniła to jednak w taki sposób, jakby spełniała tylko obowiązek i jakby te ciężkie czasy tyczyły się jedynie ludzi głupich i niezaradnych.
Zajmowała ją każda nowo ujrzana postać i każda z pozoru oderwana wiadomość. W głowie swéj miała porządnie poukładane szufladki, w których się te wiadomości mieściły tymczasowo, aby w danéj chwili, w połączeniu z wielu innemi, uczynić pożądaną całość. Wiadomości naturalnie tyczyły się tych bliźnich, z których mogła ciągnąć jakieś korzyści, inni ludzie nie istnieli dla niéj. Gromada jednak tych pierwszych była znacznie liczniejsza niżby sądzić można, bo Rubinka oprócz szynku prowadziła wiele innych interesów. Tak przynajmniéj twierdzono powszechnie. Rubinka posiadała dar Pinettego, znajdowania się na raz w kilku miejscach, z szynku bowiem nie oddalała się prawie nigdy, chociaż miała w nim pomocnicę, równie rudą i piegowatą jak ona sama, która jednak nie zakrywała czepcem swych ognistych włosów.
Czy pomocnica ta była jéj córką, siostrą lub krewną, nikt nie wiedział, nie wiedziano nawet jak się zwała. Rubinka wołała na nią „dziewczyna” lub „dziewucha” i tak na nią przyuczyli się wołać goście szynkowni.

Sprzęty tu były pierwotnéj prostoty. Raz dlatego, iż Rubinka nie myślała wykładać kapitałów na upiększenie, powtóre, iż przy zdarzających się nieraz bójkach sprzęty ulegały potłuczeniu, rozumna kobieta nie chciała obarczać zbytecznym wydatkiem kieszeni swych kundmanów. Szynk zresztą zostawał w wieczystym półcieniu. W dzień światło padało tu skąpe przez zabrudzone i przepalone szyby, wieczorem przy jednéj ze ścian kopciła się lampka, która oświetlała lub raczéj miała oświetlać wnętrze obszernéj izby. Goście nie dbali wcale o jasność, a nawet było pomiędzy nimi wielu takich, którzy unikali jéj dla rozmaitych sobie wiadomych powodów.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Wojny morskie.