Łatwo ztąd zrozumieć, że Hafner był wszechpotężnym w fabryce, że miał najwyższe łaski u panów Zwirna, Krugsta, Ferbeina, a co za tém idzie — i zupełną wiarę. Nie zdarzyło się, żeby przedstawił którego z robotników do kary bez skutku; z tego powodu bano go się jak ognia, tém bardziéj, iż można było wątpić by sprawiedliwość znał chociaż z nazwiska. Gdy kto z robotników lub robotnic cieszących się jego łaską spóźnił się, opuścił warstat, popełnił jaką szkodę albo też był nieco podchmielony, on patrzał na to przez szpary, lub co najwięcéj poklepał winowajcę lub winowajczynię po ramieniu, mówiąc:
— Dummes Kerl, ty myślisz, że ja oczów nie ma.
I na tém się kończyło.
Jeśli zaś zdarzył się podobny wypadek tym, których nie lubił, wówczas wyraz Kerl zamieniał się na daleko dobitniejszy, a Hafner nie miał litości żadnéj nad biednym człowiekiem, który przekroczył w czémkolwiek przepisy.
Zdarzało się także, iż podawał do kar nawet zupełnie niewinnych, którym chciał tym sposobem dać uczuć swą niechęć i potęgę.
Łaską jego cieszyli się przedewszystkiém wszyscy landsmani bez wyjątku, potem ci co pochlebiali mu i kłaniali się nizko.
Tkalnia, w któréj pracowali oboje Gruszkowie, zawierała kilkaset warstatów. Oświetlały ją w dzień dwa rzędy okien, położonych na przestrzał, wieczorem zapalały się lampy elektryczne tak jasne, iż można było przypuszczać, iż dzień tu trwał dopóki nie nadeszła godzina ustania fabrycznego ruchu. Przez środek sali i około okien zostawione były wązkie przejścia, zresztą od góry do dołu krzyżowały się pasy, korby, walce i t. p. w wiecznym ruchu, ciągle obracające się, drgające, a których nieostrożne dotknięcie powodawało kalectwo lub śmierć straszną. Przy każdym warstacie stalowe ręce selffaktorów przerzucały automatycznie, z suchym dźwiękiem, cewki. Pomiędzy dwoma warstatami stał jeden robotnik lub robotnica, sługa tych stalowych panów, uważny na ich ruchy, śledząc oczyma krzyżujące się nitki, czy która z nich się nie zerwała, nie splątała i nie pomyliła wzoru.
Pomiędzy niemi przechadzał się majster.
O Hafnerze wiedziano, że można z nim wytrzymać byle mu w drogę nie wchodzić i byle wszyscy bez wyjątku robili to, co on chciał. Robotnicy też często rozmawiali, żartowali a nawet, ponieważ robota szła na wymiar, odpoczywali według woli. Dnia tego przecież majster był szczególnie surowy, ofuknął dwoje dziewcząt rozmawiających z sobą, jak gdyby przeszkadzały innym; napadł na jednego robotnika strofując go o gniazdo w tkaninie, którego wcale nie było, aż wreszcie przeszedł koło Gruszkowéj.
Kobieta drżała jak liść, czując na sobie spojrzenie jego okrągłych oczów i nie śmiała podnieść wzroku. Spodziewała się połajania, niesłusznego wybuchu gniewu, ale on stał chwilę za nią i przypatrywał się robocie. Słyszała jego oddech zduszony. Czekał wyraźnie, czy mu się wytłumaczy. Czekał daremnie. Wówczas rzucił wściekłym głosem stłumioną klątwę i poszedł daléj szybszym krokiem, jakby powziął postanowienie jakieś. Zatrzymał się dopiero przy warstacie Gruszki.
Tkacz blady był, z powodu kilkodniowéj choroby, i blady z gniewu. Na widok majstra, który śmiał namawiać do zdrady jego Maryannę, krew schodziła mu z twarzy, kipiała warem i zapierała oddech w piersi. Przytem noga bolała go strasznie, ale na to nie zważał, zacisnął tylko zęby i zdawał się jedynie pilnować swéj roboty, choć brała go szalona chęć pochwycić niemca w silne ramiona i zdusić. Budziła się w nim natura chłopa, którego ręce swędzą do bójki skoro się rozgniewa. Chęć ta odezwała się nieprzepartą siłą, kiedy poczuł, że Hafner stanął przy nim. Zdawało mu się, że niemiec urąga poza jego plecami.
Miał oczy utkwione w swój warstat, a jednak byłby przysiągł, że Hafner mu urąga, że to urągowisko widzą wszyscy towarzysze pracy, że wszyscy pokazują go sobie, jako męża który zawadza żonie.
Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.