Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

ja mogę pana zapewnić, że nie widziałem żadnéj z chorób o jakich pan mówiłeś. Przeciwnie, choroby płucne są tu rzadsze niż gdzieindziéj, suchoty prawie nie istnieją. To są tylko próżne wymysły zazdrosnych.
Krzesławski spoglądał na jego twarz zaognioną, na oczy błyszczące.
— Uspokój się pan — odrzekł. — Ja złym człowiekiem nie jestem. Nie chodzi mi bynajmniéj o osławienie tego lub innego przemysłu; wiem, że są prace, które choć niebezpieczne, wykonywane być muszą. Zresztą prawdy nikt lękać się nie powinien, a ja chcę badać...
— Co badać? Tu nic niema do badania, wszystko jest jak być powinno. Pan Pifke nie żałuje niczego dla swoich robotników, pan Höhne także, i pan Schirmel także. Tak jest wszędzie, ale ja mówię tylko o tém, co widzę sam. To rozkosz oddychać takiém powietrzem jak te fabryki mają...
Pan Frömlich wpadł w zapał prawdziwy, a widząc, iż Krzesławski go słucha, zaczął opisywać nieporównane szczęście, jakiego doznają ludzie Pifkego, a także Höhnego, Schirmela i wszystkich zgoła łódzkich fabrykantów. Chociaż tego nie powiedział wyraźnie, znać było jednak, iż z pomiędzy wszystkich wyróżniał Pifkego. Takich jak Pifke mało było na świecie! Wychwalał jego wspaniałość i smak wytworny, ojcowską opiekę dla pracowników i doskonałą kuchnię, cnoty domowe i wentylacyą fabryki, tworząc z wszystkiego razem dziwną mieszaninę, z któréj wynikało pokorne uwielbienie dla łódzkiego potentata.
W chwili gdy jego zapał krasomówczy sięgał szczytu, przechodzili koło fabryki Holzberga. Dzwon wygłaszał dwunastą. Z fabryki wysypał się tłum nędzny, blady, wyczerpany, złożony z męzczyzn, kobiet, dzieci. Dzieci szczególnie wyglądały jak stare; wśród twarzyczek, pozbawionych jędrności i czerstwéj barwy, obwisłych, ziemistego koloru, świeciły gorączkowo oczy podkrążone.
Chude ich nogi dźwigały z wielką trudnością ociężały korpus, a na bladych obliczach wielu widać było zupełne stępienie umysłu. Rzesza ta wpadła prawie pod nogi przechodniów, roztrącając ich jak lawina. Frömlich zasłonił się laską, Jan ustąpił z drogi.
— Rzeczywiście — zawołał — wszystko idzie najlepiéj, na tym najlepszym świecie! Z przedwczesnych kalek wyrosną dorodni ludzie.
— Ja tego nie powiedziałem — odparł Frömlich — dzieci przedwcześnie pracować nie powinny. To rodzice są chciwi zarobku.
— Istnieją przecież przepisy. Praca dzieci musi być ograniczona.
— Naturalnie jest ograniczona: do ośmiu godzin najwyżéj.
— Ach! widzisz go, ośm godzin — krzyknął jeden z malców, który te słowa dosłyszał. Wykrzywił się, zrobił nieprzyzwoity ruch, błysnął gniewnie oczami i wpadł w boczną uliczkę.
— To dopiero parada ośm godzin! O ósméj do roboty puszczają a tu siedzimy już od piątéj — mruknął drugi chłopak, z zapadłemi oczyma, w których paliła się gorączka.
— Cichajta, cichajta — mówiła jedna z kobiet — bo gotowi dać fajer, a spieszta się z obiadem, ledwo nas wypuszczą, już dzwonią.
— Oj godzina! godzina! — mruknęła inna.
Krzesławski w milczeniu spoglądał na Frömlicha; urywane słowa, jakie ich dochodziły, miały dosadną wymowę.
— Nie można wierzyć wszystkiemu, co się tu słyszy — począł tłumaczyć doktor fabryczny.
— Ani nawet temu, co się tu widzi?
— No, nadużycia trafić się mogą, wyjątek nie jest regułą, zresztą co Holzberg, to nie Pifke.
Próbował jeszcze swojéj wymowy na ten temat, ale widział, że wysiłek był daremny. Przy rozstaniu był najserdeczniéj niezadowolony z nowego kolegi.




Dzień urodzin panny Amalii Pifke miał być obchodzony balem; rzecz ta nie przedstawiała żadnéj trudności materyalnéj, w domu tak urządzonym jak Pifków.
Pifke robił olbrzymie interesa, mógł więc pozwalać sobie na różne zbytki a pomimo, iż prowadził dom na wielką skalę i miał pewne osobiste wydatki, które o wiele przenosiły budżet domowy, zakłady jego i kapitały wzrastały ciągle.
Dawniéj mówiono nieraz „pracowity jak Pifke”, „zręczny jak Pifke”, „szczęśliwy jak Pifke”, teraz zaś mówiono coraz częściéj „bogaty jak Pifke”.
W mieście olbrzymich fortun, zaczynano liczyć się z tym prostym niegdyś człowiekiem, który stawszy się milionerem, być nim umiał, przynajmniéj w wydatkach.
Kto ma miliony, temu naturalnie stosunków nie zbraknie; może jednak stosunki, zwłaszcza z niektórymi potentatami miasta, nie były tak poufałe jakby tego życzył sobie sam Pifke, ograniczały się bowiem do etykietalnych wizyt, do zaprosin na ważne uroczystości, lub też do zaszczycenia Pifków krótką wizytą.
Dom jego stał na równi z innemi pod względem wykwintu. Szereg pokojów, bogato przybranych, pozwalał na wygodne pomieszczenie licznych gości. Sprzęty wszystkie bez wyjątku sprowadzone były z Berlina; z tego powodu, pomimo przepychu, meble, wazony, bronzy nie miały téj wytworności, jaką celują wyroby Paryża lub Wiednia. Był to jednak odcień dostrzegalny jedynie dla artystycznych natur. Gust, charakter upodobania właściciela malowały się szczególniéj w dodatkach i przyozdobieniach, obrazach, rzeźbach, których, stosownie do panującéj mody, tutaj nie brakło.
Służba u Pifków była wzorowa. Woźnice i masztalerze utrzymywali stajnie w porządku. Kucharz słynął ze swéj doskonałości, a kilku lokai, dobieranych starannie, nie zostawiało nigdy pyłka na posadzce lub dywanach. Jeśli więc istniały jakie trudności w urządzeniu zabawy, były one głębszéj natury i żadne miliony usunąć ich nie mogły.
Trudność tę stanowiła sama gospodyni domu. Pan Pifke, dzięki niezwykłemu sprytowi, potrafił stanąć pod różnemi względami na wysokości swoich milionów. Wyrabiał się on w miarę jak tych milionów przybywało, miał do czynienia z różnymi ludźmi, wzorował się na ich sposobie obejścia, mowie, wyrażeniach, przyjęciach, gdy tymczasem jego małżonka pozostała na zawsze prostą robotnicą, w któréj gruba germańska natura występowała podszyta arogancyą, jaką zwykle wyrabiają w swych posiadaczach miliony.
Prawda, iż jednocześnie miliony zyskują także dla nich pobłażanie powszechne, jest to więc pewna równowaga pomiędzy ujemnemi a dodatnemi stronami; u pani Pifke równowaga była zerwaną w ten sposób, iż nawet miliony, które posiadała, jéj wad i śmieszności pokryć nie były wstanie.
Sama powierzchowność jéj była tego rodzaju, iż we własnym domu i salonie zdawała się zawsze na niewłaściwem miejscu. Napróżno mąż zawiózł ją do Berlina, który w jego mniemaniu był stolicą elegancyi, kazał ubrać od stóp do głów u pierwszéj modniarki, a nawet obstalował dla niéj zupełną wyprawę, począwszy od rannych szlafroczków i czepeczków a skończywszy na balowych toaletach. Wszystkie te rzeczy, które kosztowały znaczne sumy, które były starannie przymierzane, dopasowywane, wykończane, wyglądały zawsze na niéj jakby cudze, a gorsety, turniury, treny uwydatniały więcéj jeszcze niezgrabną figurę i pospolite ruchy.
Jeśli pani Pifke czyniła bardzo niekorzystne wrażenie swą powierzchownością, wrażenie to potęgowało się jeszcze za każdém słowem, jakie wymówiła. Są kobiety proste, które zapomocą rozsądku, przy skromnym układzie, nie rażą i przechodzą niepostrzeżone, gdyż zdają sobie sprawę ze swoich braków, ale pani Pifke tego nie potrafiła; przeciwnie, odzywała się zawsze tak głośno i z taką pewnością siebie wypowiadała rzeczy niemożliwe, iż każdy bez wyjątku zająć się nią musiał.