Wypiwszy kawę rozsiadł się wygodnie na biegunowym fotelu, zapalił hawańskie cygaro, którego barwa i woń świadczyła o pochodzeniu, a służący przyniósł na srebrnéj tacy dzienniki i listy świeżo z poczty odebrane.
Przejrzał adresy listów i kazał je odnieść do swego gabinetu; snać nie było pomiędzy niemi ani jednego, któryby tyczył się jego osoby, wszystkie miały charakter fabryczny.
Ta sama poczta przyniosła pani Pifke Bazar niemiecki, stanowiący dla niéj kodeks elegancyi; dla Amalii parę listów od koleżanek z pensyi, które w pierwszych dniach po rozstaniu się bywają we wszystkich krajach nadzwyczaj wymowne.
Amalia rzuciła się na nie i rozrywała jedne po drugich koperty, z żywością wychodzącą poza zwykłą flegmę niemiecką.
— To od tajnéj radczanki Bimker, to od profesorówny Glickwein, a to... to od baronówny Dumhaub! — wołała uszczęśliwiona, oglądając się w koło, jakby szukała komuby się pochwalić tym zaszczytem.
Oboje rodzice spojrzeli na córkę a ojciec powtórzył, gładząc wąsa wymownym ruchem:
— Od baronówny Dumhaub!...
Amalia naprzód ten list czytała — baronówna miała naturalnie pierwszeństwo przed profesorówną i tajną radczanką; czytała list pełna radości, rozrzewniona tym dowodem pamięci. Gdy jednak doszła do końca i dowiedziała się, iż brat baronówny, porucznik Dumhaub ręce jéj całuje, nie mogła powstrzymać łez i wykrzyknęła głośno, patrząc pokolei na ojca i na matkę.
— Er küsst die Hand! er küsst die Hand!
— Er küsst die Hand! — powtórzyła z zapałem pani Pifke.
— Er küsst die Hand! — zawołał nie mniéj zachwycony ojciec.
Rozrzewniona pani Pifke nalała córce drugą filiżankę kawy, ustroiła ją najpyszniejszym kożuszkiem, przysunęła talerz z ciastem, a Amalia piła kawę, zagryzała ciastkiem, płakała i powtarzała ciągle:
— Er küsst die Hand!
Po śniadaniu zwykł był przychodzić pan Zwirn z ustnym raportem. Ponieważ raport tyczący się spraw bieżących, poufnych niejako, nie wymagał ani podpisów, ani żadnéj urzędowéj formalności, pan Pifke przyjmował go w lecie na werendzie, w zimie w małéj salce, służącéj zwykle rodzinie do śniadania i poobiedniéj kawy. Lubił przy cygarze pogawędzić o stanie swojéj fabryki, a nawet niekiedy przypuszczał pana Zwirna do niektórych swoich spraw rodzinnych. I teraz więc udzielono Zwirnowi téj ważnéj wiadomości, iż porucznik baron Dumhaub całuje rękę panny Amalii. Fakt ten przejął go naturalnie także wielką radością.
Pan Zwirn od lat dziesięciu znajdował się w fabryce, Amalią znał małą dziewczynką, wszystko co obchodziło pryncypała, obchodziło jego także. Podzielał nietylko radości i smutki, kłopoty i powodzenia Pifkego, ale nawet jego sposób zapatrywania się na rzeczy, jego sympatye i antypatye, przyjaźnie oraz niechęci, i nie omieszkał żadnéj sposobności okazania mu swéj czci bezgranicznéj.
Zdarzało się czasem, iż pan Zwirn wypowiedział w jakiéj kwestyi swoje zdanie, jeżeli jednak zdanie Pifkego było przeciwne, natychmiast swoje zmieniał i to od razu; był bowiem przekonany, iż Pifke mylić się nie mógł w żadnéj bez wyjątku kwestyi, nawet w takiéj, która nie miała z przemysłem żadnéj styczności. Możnaby np. przysiądz, że gdyby pan Zwirn zakochał się w jakiéj pięknéj pannie, a Pifke powiedział, że ta panna jest kulawa, jednooka lub garbata, to odkochałby się natychmiast, a nawet wbrew oczywistości utrzymywałby, iż panna posiada wszystkie wady, przypisywane jéj przez pryncypała.
Do podobnego wypadku dotąd nie doszło, bo co prawda, Zwirn i miłość to były rzeczy zupełnie różne. Pan Zwirn był młody jeszcze, ale taki suchy i sztywny, iż sama powierzchowność jego wykluczała myśl jakichkolwiek sercowych uczuć. Twarz jego była blada, blademi były wargi, bladém czoło okrążone blado‑konopianemi włosami, jakby człowiek ten krwi nie miał wcale.
Gdy pani Pifke i Amalia odeszły, pan Pifke w przystępie nagłéj łaskawości poczęstował podwładnego swego takiém cygarem jak to, które sam palił, i wskazał mu krzesło. Zwirn usiadł na brzeżku.
— No! Zwirn — zapytał wówczas właściciel fabryki, jakby przystępując do rzeczy — co słychać nowego?
Zagadnięty milczał, nie mogąc się domyśleć o co był właściwie pytany, tylko usta jego roztworzyły się, gotowe do dania natychmiastowéj odpowiedzi. Blade źrenice utkwił w pryncypała i czekał.
— Jakże tam z Hafnerem?
Forma jakiéj użył Pifke świadczyła, że los rannego robotnika obchodzi go jedynie o tyle, o ile majster będzie do odpowiedzialności pociągniętym.
— Tkacz nawet ma się lepiéj, choć d‑r Frömlich nie chciał go opatrzeć i mówił, że umrze w drodze do szpitala; ale ten nowy polak doktor, co tu się niedawno sprowadził, leczy ranionego i powiada, że żyć może byle był w spokoju.
Wyrzekł to wszystko jednym tchem, jak maszyna nagle w ruch wprawiona.
— Dla Hafnera to lepiéj, że gbur pożyje. Złożyłem za niego kaucyą. Czy jest przy robocie?
— Jest od rana, aber das polnische Vieh krzywo na niego patrzą.
— Krzywo — przerwał Pifke marszcząc brwi — jakto krzywo?
— Gadają pocichu między sobą, ale ja dobrze słyszał, że majster zbój, że niema na niego sprawiedliwości, że Gruszka wcale pijany nie był, tylko Hafner miał do niego złość, bo Gruszka jest o żonę zazdrosny. A i żona wykrzykuje to samo na całe gardło.
— No proszę, zazdrosny! — zaśmiał się ironicznie Pifke. — To chamstwo zazdrosne!
A po chwili spytał:
— Gdzie on leży?
— Pod numerem dwuchsetnym dwudziestym, ale on już dostał fajer i jego żona także.
— Dobrze, zapowiedzieć żonie, że każę ich natychmiast wyrzucić, jeśli będzie takie rzeczy gadała. Mąż jéj był pijany, Hafner miał prawo kazać mu pójść precz od roboty, noża użył tylko w obronie własnéj. Sama to zeznać powinna.
— No, jak przyjdzie do sprawy, to ja już myślał o tém, żeby tak wszyscy zeznali.
— Tym, którzy inaczéj myślą, zagrozić, że się ich z fabryki wyrzuci. Niech nie rozgadują tego, co sprawie zaszkodzić może. On był pijany, bo przecież inaczéj nie rzuciłby się na majstra?
Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.