— Wczoraj — mówił daléj Zwirn — były dwie sztuki zepsute, nie przyjąłem; kto psuje ten niech płaci.
— Naturalnie. Wiele pan strąciłeś?
— Jednemu dziewięć rubli, drugiemu sześć; skarżyli się, jeden nawet powiedział, że to przeciw przepisom.
— Żeby do wszystkich przepisów się stosować...
— Ja też powiedziałem, że mogę sztukę przyjąć a jego fort z fabryki. Ta kaleka, którą Hafner wypędził, przychodziła znowu prosić o robotę.
— Cóż z niéj być może — kaleka.
— Ona mówi, że tu palce straciła, że tu powinna znaleźć zajęcie.
— Powinna!
Brwi Pifkego zbiegły się znowu.
— Powinna, proszę! Któż jéj kazał kłaść palce między gremple. Jeśli okaleczała, winna własna nieostrożność, tylko własna nieostrożność — jak zawsze.
— Ja też tak powiedział — zaśmiał się Zwirn. — Krzyczała, że z dziećmi z głodu umiera, że pójdzie do sądu.
— Niech idzie — zawyrokował Pifke. — Ciekawym co zrobi? Darmozjadów żywić nie myślę.
W dalszym ciągu jeszcze pan Zwirn udzielał pryncypałowi wiadomości pobieżnych, stanowiących plotki fabryczne; tyczyły się one nie cyfr produkcyi, nie obrotów handlowych ale drobnych wypadków, oraz ludzi stojących na rozmaitych stopniach hierarchii administracyjnéj. Pifke znał każdego osobiście, a co więcéj, znał jego charakter i sprawy domowe.
Rozmowa trwała jeszcze, kiedy na werendzie ukazała się Amalia. Odczytawszy wszystkie lity koleżanek, uspokoiła się po niezmiernéj radości, sprawionéj ucałowaniem rączek przez barona Dumhauba, i przyszła zasięgnąć zdania ojca, względem i różnych szczegółów projektowanéj uroczystości.
Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.