Skoro weszła, Pifke i Zwirn umilkli jednocześnie. Pryncypał nie lubił aby kobiety mieszały mu się do spraw fabrycznych; podwładny wiedział o tém doskonale, skłonił się więc i wyszedł.
— Papo — rzekła z lekkim dąsem Amalia — kiedyż zajmiemy się rozsyłaniem zaprosin, kiedyż zdecydujemy menu wieczerzy?
Zanim Pifke zdołał odpowiedzieć, w przyległym pokoju dał się słyszeć szelest jedwabnéj sukni, chrzęst dżetów, agrafek i głos donośny, krzykliwy choć świeży, oraz wybuchy nieustannego śmiechu.
— Pani Hart! — zawołał uradowany Pifke, rzucając się ku drzwiom, któremi wchodziła młoda kobieta.
— Tak! to ja, to ja — mówiła szybko nowoprzybyła, podając rękę Pifkemu i rzucając się na szyję jego córki. — Mój mały paluszek powiedział mi, że tu jestem potrzebną — i otóż jestem!
Podniosła w górę rękę dużą ale białą, w siatkowych mitenkach, uzbrojoną mnóstwem pierścionków, i spoglądała kokieteryjnie na fabrykanta.
— Czy mój mały paluszek miał słuszność?
— Jak zawsze! — wołał Pifke — ile razy doradzi pani abyś do nas przyszła. Muszę ucałować go na podziękowanie.
Pochwycił jéj rękę i złożył na niéj długi pocałunek, który od małego paluszka przeniósł na paluszki inne a nawet na dłoń całą.
— Ależ to nie racya, abyś pan dziękował z lichwiarskim procentem! — chichotała się młoda kobieta.
— Takiego pięknego paluszka nie pokazuje się bezkarnie.
— Nie wiedziałam, że pan jesteś ludożercą! — wołała wyrywając rękę.
Przy tym ruchu szeleściały jedwabie, chrzęściły dżety, łańcuszki, korale, któremi była cała obwieszona.
Elegancya téj pani była najgorszego gatunku; na strój składały się różne pstre kolory i świecidła przypominające prowincjonalne sceny, cyrk, budy jarmarczne. Na głowie miała wielki kapelusz z mnóstwem piór, motyli, błyszczących owadów. Suknia jasna, wycięta, z dżetowym bokiem, z kokardami na ramionach, z tiulowemi rękawami, miała szmizetkę nawlekaną pąsowemi wstążkami. Spadały na nią sznury korali a ręce także obwieszone były złotemi i srebrnemi bransoletami, które za każdym ruchem pięknéj pani wydawały szmer podobny do szmeru grzechotnika.
Na tém jednak kończyło się podobieństwo z potworem morskim, kibić pani Hart, jakkolwiek ściśnięta gorsetem, nie przypominała wężowych ruchów. Była to przystojna kumoszka, uradowana ze swojéj osoby, stroju, dowcipu, bo to wszystko budziło powszechne uwielbienie w jéj otoczeniu.
Uwielbienie podzielała rodzina Pifków. Matka olśniona była suknią, kapeluszem, klejnotami; Amalia śledziła z uwagą wyzywające ruchy, przysłuchiwała się śmiechowi, sposobowi mówienia, jakby chciała naśladować wzór tak doskonały; Pifke zaś przypatrywał się z zachwytem.
Nie dziwiło to wcale jego rodziny, bo wszyscy na wyścigi zachwycali się panią Hart, a jeżeli nawet przy bliższém poznaniu jéj wdzięki okazały się podrobionemi, zapomocą różnych kosmetyków, nie zrażało to wcale nikogo. Przeciwnie, upatrywano w tém dowód wysokiéj dystynkcyi osoby, która nie ukazywała się ludziom jaką była ale jaką być chciała.
— Jakże się miewa szanowny mąż pani? — spytała wreszcie pani Pifke.
Pani Hart parsknęła śmiechem, przy czém pokazała dwa rzędy prawdziwych czy też fałszywych perełek.
— Mój mąż? — powtórzyła — alboż ja mam męża! On ożeniony jest ze swoją fabryką, pół roku spędza w podróżach przedsiębranych w jéj interesie, a drugie pół przesiedzi w kantorze. To nie tak jak pan — dodała zwracając się do Pifkego — pan masz zawsze czas dotrzymywać towarzystwa rodzinie, jesteś tak miły, wesoły, przyjemny. — Mówiła to niby żartem, za każdym przymiotnikiem składając głęboki ukłon gospodarzowi domu.
— On także kiedy był młodym pracował — pocieszała przyjaciółkę pani Pifke.
— Kiedy był młodym! To mąż pani wiecznie młodym będzie?
Komplement ten zachwycił oboje małżonków.
— On młody! on młody! — śmiała się dobrodusznie pani Pifke, a mąż pokręcał wąsa.
— To pani musi być bardzo smutno tak zawsze być samą — wtrąciła Amalia.
Pani Hart rozśmiała się znowu; tym razem śmiała się bardzo długo, zapewne uwaga Amalii wydała jéj się bardzo komiczną.
— Och! — zawołała wreszcie — gdybym się tém martwiła, jużbym dawno suchot dostała; dajmy pokój memu mężowi, ja tu przyszłam dopomódz państwu do urządzenia uroczystości. Pierwsze urodziny dorosłéj córki obchodzone być powinny wspaniale.
— Tak! tak! — wykrzyknęli z rzadką jednomyślnością państwo Pifke.
— A więc, mateczko — zawołała, ściskając pani Hart panią Pifke — chodźmy do kredensu, spiżarni, kuchni, bo tu nic nie wymyślimy. Chodźmy, jak prawdziwym gosposiom przystoi.
— A mnie nie weźmiecie panie z sobą? — spytał pan domu.
— A to na co?
— Hm! — mruknął uderzając się po kieszeni — mogę się na co przydać.
— Przecież dajesz nam pan kredyt nieograniczony! — zawołała pani Hart.
Pani Pifke poszła naprzód, jakby pokazując drogę do gospodarskich części domu.
Pani Hart rzuciła okiem na swoję tualetę, niestosowną do proponowanych zajęć.
— Amalie! mein Schatz! — zawołała — musisz mi pożyczyć fartuszka.
Panna pobiegła zadość uczynić téj prośbie a wówczas nagle zmieniła się scena.
— Jesteś pani śliczna ale i mądra — odezwał się Pifke — pomimo tego nie daję jéj wcale nieograniczonego kredytu.
— Och! och! — zawołała pani Hart, śmiejąc się z przymusem.
— Już nie wierzę pani.
Próbowała śmiać się znowu.
— Odkądże to? — spytała.
— Odkąd? — powtórzył i na twarz wystąpił mu tak złośliwy wyraz, iż w jednéj chwili dobroduszny, szlachetny, miły Pifke zniknął, a jego miejsce zajął człowiek nieubłagany. — Odkąd? — od czwartku.
I zatopił w jéj oczach wzrok przenikliwy, jak władca lub sędzia.
Pani Hart na wspomnienie czwartku zarumieniła się tak silnie, iż widać to było pod warstwą blanszu.
— Cóż to za żart? — szepnęła zmieszana — cóż to ma znaczyć?
— Kogo pani wpuściłaś we czwartek do kantoru swego męża?
— To... to była... chora przyjaciółka — mówiła jąk jąc się.
Zaśmiał się szyderczo.
— Chorą przyjaciółką chcę być ja jeden. Pamiętaj pani... inaczéj...
— Och!...
Chciała coś dodać, wybuchnąć łzami, przekonywać, ale nie miała na to czasu; Amalia ukazała się z fartuszkiem w ręku.
Pani Hart w mgnieniu oka powróciła do dawnego tonu, a choć ręce jéj drżały nieco, układała zręcznie fałdy fartuszka.
— Chodźmy! — zawołała i z nagłą wesołością pochwyciła pod rękę Amalią.
Dzień ten był widocznie dniem feralnym dla pani Hart, gdyż powracając do domu zastała tam męża, który wbrew zwyczajowi nie był ani zagranicą, ani w kantorze, ale siedział w buduarze żony, przyniósł tam swoje ulubione Schlezische Zeitung, czytał i palił cygaro.
Mówiąc, że pan Hart siedział, używa się przenośni, w rzeczywistości bowiem leżał on wygodnie rozciągnięty na otoma-