nie, a przytem spełniał aż trzy czynności: puszczał w górę artystyczne kółka z dymu, osypywał popiół z cygara bez żadnego względu na plusze i materye mebli, a jeszcze bezwzględniéj pluł na wszystkie strony. Godzinny jego pobyt w buduarze, starczył do nadania mu pozoru od dawna zaniedbanego pokoju. Nie można też się było dziwić, iż pani Hart filozoficznie znosiła jego częste wyjazdy; obecność małżonka nie mogła jéj być przyjemną, tém bardziéj, że brutalność jego obejścia odpowiadała brutalności wyrażeń.
Pan Hart, a nawet von Hart jak mówili niektórzy, długi czas należał do armii pruskiéj i nabrał przyzwyczajeń żołnierskich, nie mających nic wspólnego z galanteryą rycerskich czasów. Przyzwyczaił się także, nie wiedzieć gdzie, do dobréj kuchni, dobrych win, dobrych cygar, wygodnego życia, a ponieważ środki nie zgadzały się z przyzwyczajeniami, Hart przywędrował do Łodzi i zamienił szablę nie na lemiesz ale na rzecz daleko prozaiczniejszą — na cewkę mechaniczną.
Uległ namowie Pifkego, który poznawszy jego zdolności spekulacyjne, założył z nim, jako spólnik, wielką fabrykę. Od lat kilku Hartowie mieszkali w Łodzi i musiało dziać im się bardzo dobrze, bo wkrótce pani Hart zasłynęła jako najmodniejsza kobieta w całém mieście, miała świetne stroje, pięknie urządzony apartament, corocznie jeździła do wód, a jéj kawy były zawsze najlepiéj urządzone. Stała się wyrocznią we wszystkich sprawach dotyczących gustu, elegancyi i dobrego tonu.
Pan Pifke przyjaźnił się z panem Hartem, wspierał go swoim kredytem i swoim wpływem; ale od niejakiego czasu coś psuć się zaczęło w ich stosunkach. Pan Hart miał do zażyrowania weksel, rachował naturalnie na pomoc Pifkego, który dotąd nie zawiódł go nigdy; tym razem Pifke oświadczył, iż sam jest w interesach i odmówił poręczenia, bagateli, trzech tysięcy rubli.
Hart był wściekły i wściekłość ta spaść musiała na żonę. Jest to rzecz bardzo naturalna, zwykle mężowie na żony spędzają swoje złe humory i t. p.; pan Hart jednak miał w tym razie szczególne powody zwrócenia swego gniewu na małżonkę; czekał więc na nią z zamiarem stanowczéj rozprawy a czekając gniew jego wzrastał.
Przeczytał już raz i drugi swoję gazetę, zasypał popiołem cały dywan, gdy wreszcie drzwi się otworzyły i do pokoju wpadła pani Hart. Ona także była w najgorszym humorze, a widok nieporządku w ulubionym buduarze i męża rozciągniętego na ulubionéj otomanie, tego usposobienia na lepsze nie zmienił.
Hart był to rozrosły prusak, pomiędzy czterdziestką a pięćdziesiątką, wiekowy rówieśnik Pifkego. Rysy jego były grube, pozbawione wszelkich subtelniejszych kształtów, przedstawiały karykaturę tego, co nosi nazwę piękności. Nos jego był zbyt wielki, oczy zbyt małe, a przytem cała twarz, czerwonéj barwy, łączyła w sobie pospolitość z przebiegłością. Czarne wyfiksatuarowane wąsy odbijały od twarzy rażąco; miał przytem łysinę, którą pokryć usiłował, ze staraniem świadczącém, że posiadał jeszcze złudzenia co do swéj osoby.
Głos jego harmonizował z powierzchownością: był gruby, ochrzypły, niewyraźny.
Na widok żony, oczy jego zamigotały złośliwie.
— Gdzieżeś była? — zapytał, unosząc głowę z kanapy i z ust niedbale wypuszczając kłęb dymu.
Cofnęła się z wyrazem wstrętu, który nie uszedł jego uwagi; wyciągnął więc swe długie ramię, schwycił ją za rękę i zawołał:
— Odpowiadajże! meine schönste.
— Odkądże to — spytała rozgniewana — mam ci zdawać sprawę ze swoich czynności?
— Odkąd Pifke nie chce poręczać moich weksli — odparł bez wahania.
— Cóż mnie to obchodzi?
— Doprawdy? — zapytał urągliwie — a ja jestem pewny, że gdybyś tylko chciała, Pifke poręczyłby nietylko ten weksel ale i wiele innych.
Wzruszyła ramionami a mąż mówił daléj powoli:
— Tak samo jak zapłacił za wszystkie twoje stroje i biżuterye, których ja nie chciałem i nie mogłem kupować.
Trzymał ją ciągle za rękę, ona daremnie usiłowała się oswobodzić.
— Zwolna, moja miła; rzadko rozmawiamy z sobą, dziś przecie porozumieć nam się trzeba.
— Och! porozumieć — mruknęła niecierpliwie.
— Czy sądzisz, że to nie może nastąpić? — odparł szyderczo. — Przekonam cię, że się mylisz. Otóż albo Pifke poręczy mój weksel...
— Albo? — przerwała gwałtownie.
— Albo wytoczę ci proces rozwodowy.
— Mnie!
— Tak jest, tobie, tobie saméj. Wiesz przecie, że to nie będzie rzeczą trudną; mam dowody, które rozwód ułatwią. Mój oficerski honor nie pozwala, by nazwisko Hartów było przez ciebie poniewierane. Nie, nie, tak dłużéj być nie może. Ja jestem człowiek spokojny; nie trzeba doprowadzać mnie do ostateczności!
W miarę jak mówił, żona bladła i rumieniła się na przemian. Przez chwilę zdawała się wahać, co ma uczynić, aż wreszcie oczy jéj napełniły się łzami.
— Aleksandrze! — zawołała i chciała rzucić mu się na szyję, ale ta sama ręka, która dotąd trzymała ją na uwięzi, nie dopuściła uścisku.
— Ja nieszczęśliwa! — łkała.
Próbowała magnetyzować go oczyma ale on okazał się równie nieczułym na łzy i uśmiechy jak na wymówki. Twarz jego nie straciła ani na chwilę szyderczego wyrazu.
— Rozumna kobieta stara się o to, aby nie było ją za co obmawiać — odparł obojętnie. — Teraz jesteś ostrzeżona, wiesz, co ci czynić wypada.
Puścił jéj rękę. Ona nie oddaliła się, nie próbowała też więcéj rozbroić go uściskiem, stała w miejscu jak wryta, a zafrasowany wyraz twarzy i korna postawa stanowiły dziwną sprzeczność z pstrym strojem i z tém mnóstwém świecideł, któremi była obwieszona. Płakała teraz naprawdę, płakała jak dziecko, któremu odbiorą zabawkę. Hart spoglądał na to obojętnie, wróciwszy do swéj leżącéj postawy, do puszczania kółek z dymu, obsypywania popiołem mebli i plucia przed siebie.
Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.