Obok salonu był buduar a daléj jadalnia, ale te pokoje podzielały los salonu; raz tylko były użyte, gdy najstarszy syn Holzbergów, Wilhelm, żenił się z posażną, skromną, gospodarną kuzynką Katarzyną, zwykle w rodzinie zwaną Kätchen.
Pomiędzy świekrą a synową panowała zrazu rozczulająca zgoda, ale duch buntu pojawił się w Kätchen, po pierwszym roku małżeństwa.
Miała zupełnie sprzeczne ze świekrą pojęcia o sposobie prania bielizny i pieczenia strudla, wprowadziła do swego gospodarstwa różne nowości, których matka pochwalać nie mogła. Późniéj rozterki wzmogły się urodzeniem kilkorga dzieci, które babka chciała karmić papką z mąki a Kätchen bułeczką z mlekiem; wzmogły się zaś tém silniéj, że młode małżeństwo mieszkało w domu teścia, azatem do starć nastręczały się nieustanne powody.
Między dwiema kobietami wrzała walka. Próbowały one mężów przeciągnąć każda na swoję stronę i przekonać o szkodliwości postępowania strony przeciwnéj, ale mężczyźni nie brali tego do serca. Holzberg ojciec utrzymywał, że jego „stara” ma słuszność, lecz synowa zapewne ma ją także; Wilhelm, że Kätchen wszystko co robi, dobrze robi, ale matce przecież sprzeciwiać się nie należy. Ten podwójny sąd Salomona nie wpłynął na pogodzenie zwaśnionych.
Mężczyźni zresztą mało mieli czasu zajmować się podobnemi sprawami; byli oni cały dzień zajęci w fabryce, któréj zarząd ojciec i dwaj synowie pomiędzy sobą dzielili. Holzberg uwielbiał synów Pifkego, ślicznych oficerów pruskiéj armii, ale było to uczucie czysto patryotyczne; on ze swoich synów chciał mieć pomoc doraźną.
Po skończeniu całodziennéj pracy, wszyscy trzéj lubili pójść na kufelek piwa, przy którym naturalnie rozmawiano o wielkim Bismarku i o wielkiéj pruskiéj ojczyźnie. Kobiety w domu mogły robić co chciały, zejść się, by przy jednéj lampie robić pończochę i cerować bieliznę, lub też czynić to samo każda w swoim kącie. Ponieważ jednak palenie dwóch lamp stanowiło niepotrzebny wydatek, schodziły się najczęściéj i wówczas docinały sobie wzajemnie, a często nawet kłóciły się nadobre.
Pomimo to Kätchen była zwykle gutmüthig i gdyby tylko matka nie zaczynała, ale matka zaczynała zawsze... Zresztą horyzont jéj domowego szczęścia był długo bez chmury, kochała swego Wilhelma, jak dobra żona męża kochać powinna, i wzajem nie wątpiła o mężowskiéj miłości. Tymczasem w ostatnich czasach zdarzyło się coś... co zaniepokoiło jéj serce. Kätchen była młoda i miała się za ładną; szeroka, tłusta jéj twarz, zadarty nosek i mała postać, zadawalniała zupełnie jéj gust estetyczny. Ludzie wprawdzie wychwalali panią Hart, Kätchen nie zazdrościła jéj przecież, dopóki raz na kawie, jakie od czasu do czasu pani Hart wyprawiała, nie spostrzegła jak jéj Wilhelm zapatrzył się na gospodynię.
Potem zdarzyła się jeszcze jedna okoliczność. Kätchen strój lubiła tém namiętniéj, że z powodu wrodzonéj oszczędności nigdy zadość temu gustowi uczynić nie mogła. Szczególniéj zaś ponętne dla niéj były klejnoty; wydatek na nie był wprawdzie większy, ale trwałość wynagradzała koszt. Bransolety, kolczyki, brosze, medaliony służyć mogły nie tylko jéj, ale przejść na potomstwo i stroić maleńką Anchen, Lischen, Louischen, gdy dorosną. Co rok więc, w rocznicę ślubu lub na gwiazdkę, Wilhelm obdarzał ją jakim klejnotem, a ona w tym czasie przechadzając się po mieście, wskazywała mężowi od niechcenia na wystawie u jubilera Wurzla to, co jéj się najlepiéj podobało.
Teraz upatrzyła sobie właśnie bransoletkę i kolczyki, tworzące prześliczny garnitur, i chciała je zalecić mężowi, tymczasem nie zdążyła tego uczynić, bo na drugi dzień klejnoty znikły z wystawy. Kätchen znała dobrze Wurzla, wpadła więc do sklepu i zapytała, czy już tych pięknych rzeczy nie ma.
Rzeczywiście zostały sprzedane.
— Kto je kupił? — spytała rozżalona.
Ale Wurzel tego nie wiedział, przynajmniéj tak utrzymywał; uśmiechał się jednak w jakiś dziwny sposób.
W parę dni późniéj zobaczyła bransoletkę na ręku a kolczyki w uszach pani Hart.
— To kupione u Wurzla! — zawołała.
Pani Hart zapewniła, że mąż jéj przywiózł ten prezent z zagranicy.
— Ale ja to widziałam u Wurzla! — upierała się pani Wilhelmowa.
— Mogło być coś podobnego, a zresztą — dodała pani Hart ze śmiechem — może mąż zapomniał o mnie zagranicą i tutaj kupił tę drobnostkę.
— Drobnostka! ona to nazywa drobnostką — pomyślała Kätchen — to pewno warte ze dwieście rubli. — Pobiegła znowu do Wurzla.
— Czemu — spytała — pan nie chciał mi powiedzieć, że to kupił pan Hart dla swojéj żony?
Wurzel zrobił tak szczególną minę i tak niezręcznie zaczął się tłumaczyć, iż od téj pory coś zaczęło ją niepokoić. Przypomniała sobie męża patrzącego jak w tęczę w panią Hart, przytem data powrotu Harta z zagranicy nie odpowiadała dacie zniknięcia bransolety z wystawy. Kätchen nie podejrzywała męża ale zaczęła sobie przypominać wszystko, co kiedykolwiek słyszała o przewrotności mężczyzn; z tego powodu ku pani Hart powzięła głęboką niechęć.
Na obiad, o godzinie drugiéj, zbierała się cała rodzina Holzbergów, jednak nie w pięknéj jadalni z orzechowemi meblami. Obiad podawano codziennie w wielkim gospodarskim pokoju przy kuchni, gdzie cały dzień stara Holzbergowa, w przydeptanych pantoflach, łatanéj sukni, przepasana grubym fartuchem, dozorowała kucharkę i przyprawiała potrawy, będące wiekuistą kością niezgody pomiędzy nią a synową.
Chociaż męzczyźni do sprzeczek się nie mieszali, jednak raz stary Holzberg, siedząc koło synowéj, zauważył, że miała oczy czerwone.
— Co tobie? — zapytał nagle.
Młoda kobieta zmieszała się i spuściła oczy.
— Wilhelm! — zawołał ojciec — patrząc surowo na starszego syna — czemu twoja żona płakała? — ona płakać nie powinna!
Kätchen chciała ojca pocałować w rękę, za te złote słowa.
Wówczas Wilhelm roześmiał się na całe gardło i, chcąc być dowcipnym, zawołał:
— Za tego wróbla będzie słowik! — Głosem przyciszonym a już poważnie dodał, że kolczyki to on kupił dla pani Hart, jako prezent za pewną informacyą. — Potrzeba mi wiedzieć, co wart interes Harta a musi być coś wart, kiedy Pifke na niego czycha. Sam nie mogłem wejść do kantoru i zobaczyć książki, kolczyki te i bransoletka drzwi mi otworzyły.
Ta wiadomość rozjaśniła oblicza wszystkich; Kätchen rzuciła się na szyję swemu mądremu Wilhelmowi i wśród uścisków zrobiła mu lekką wymówkę, że taił przed nią pomysł, który może pomódz do zwiększenia ich majątku.
Wówczas i stary Holzberg zrobił uwagę:
— My panu Pifke nie będziemy robili konkurencyi, kiedy Hart zbankrutuje; niech on bierze jego interes, jeżeli nasz Fritzek... — Stary nie dokończył myśli, tylko się uśmiechnął; i stara Holzbergowa uśmiechnęła się, bo także była wtajemniczona w zamiary męża. Fritzek zaciekawiony spoglądał to na ojca, to na matkę. Ojciec nie uznał za stosowne jaśniéj się wytłumaczyć, przykazał tylko starszemu synowi, żeby tajemnicami nie martwił swéj żonki, a Kätchen, żeby darmo nie płakała i powiedziała zawsze, co ją boli.
To przecież czego stary Holzberg nie wyjawił, odgadła rodzina; zrozumiano, że miał na myśli pannę Amalią. Kto wie, czy gotująca się uroczystość u Pifków, nie była wstępem do innéj, stokroć radośniejszéj.
Uroczystość nie przeszkadzała wcale biegowi interesów; Pifke nie potrzebował sam niemi się trudzić: Zwirn, Krugst, Ferbein pamiętali każde jego słowo, stosowali się do każdéj wskazówki.
Sprawa Hafnera przedstawiała się daleko lepiéj dla niego niż sądzono zrazu. Dzięki staraniom Krzesławskiego i silnemu organizmowi Gruszki, rana zabliźniała się, chory miał się coraz lepiéj. Nie wolno mu jeszcze było mówić, poruszać się, ale doktor mógł już zaręczyć za jego życie.