skinie brudu, nędzy, zbrodni, aż wreszcie raz gdy przechodził koło narożnego szynku, ujrzał na progu właścicielkę, która widocznie czatowała na niego.
— No! — zawołałała skoro tylko się zbliżył — co mnie pan doktor da, jak powiem dobrą nowinę?
— Tyle ilem obiecał, jeśli rzeczywiście odnajdziecie mi tego człowieka.
— Ja panu co powiem. On już jest, ale pan co dorzuci za fatygę. Aj waj! co to trzeba się było nalatać, naszukać!
— Dam całe sto rubli, jeśli wiadomość wasza nie okaże się fałszywą.
— Co to jest fałszywą? Michał Wroniak, on się nazywa Michał Wroniak, sługiwał po dworach. No, potem przytrafiło mu się nieszczęście — on teraz tylko co z więzienia wrócił. Jak jego było znaleźć, kiedy on w ciupie siedział.
Mówiła z taką pewnością, iż można było uwierzyć.
— Gdzież go znajdę?
Drożyła się czas jakiś, chciała wyłudzić jeszcze naddatkowe dziesięć rubli, wreszcie wskazała mieszkanie na Bałutach, gdzie się miał znajdować wypuszczony kryminalista.
— A jak się pan przekona — dodała — że Rubinka prawdę mówiła, to pan te dziesięć rubelków narzuci.
Wysłuchał wszystkich wskazówek, jakie mu dawała i skierował się ku Bałutom.
— Niech Bóg broni! — zawołała przestraszona szynkarka — pan tam przecie o téj godzinie sam nie pójdzie.
— Mam broń — odparł, wydobywając z kieszeni sześciostrzałowy rewolwer — a przytem jeszcze późno nie jest.
Ale taka racya bynajmniéj nie uspokoiła Rubinki.
— Co to znaczy! — zawołała — to dobre tak sobie pójść ulicą wieczorem, ale iść tam... Pan doktor chyba tam nigdy nie był, tam ludzie jak wilki...
Zastanowił się i przyznał, iż żydówka ma słuszność.
— Pójdę jutro — wyrzekł.
— Ja panu co powiem, tam i w dzień lepiéj iść w kilku. Przecie pan me będzie tylko przechodził ulicą, pan musi pójść do izby, a jakie tam izby... aj waj! Pau musi z tym Wroniakiem gadać, trza mieć oczy na wszystkie strony, bo kto wie, co może wypaść... Choćbym po niego posłała, to i co? On nie przyjdzie, ludzi się boi. Ma on niejednę sprawkę na sobie.
Znowu miała słuszność. Znała doskonale dziki świat, w którym lęgną się zbrodnie. Nadzieja zysku była powodem takiéj czułości dla doktora; gdyby tam zginął, przepadłyby jéj sto rubli i te jeszcze, które dodatkowo zamierzała wytargować.
— Jabym — mówiła jeszcze — kogo od siebie dała panu do pomocy, ale tam zaraz by ich poznali...
I machnęła ręką nie chcąc mówić więcéj, ale łatwo się było domyśleć, że ci którychby posłać mogła, nie wzbudzali w niéj saméj szczególnego zaufania.
— Chodź ze mną — mówił nazajutrz rano Jan, otwierając drzwi do mieszkania Edmunda.
— Gdzie?
— Nie pytaj, powiem ci w drodze, potrzebuję ciebie.
— Służę ci.
Ubierał się szybko i za chwilę był gotowy.
— Weź broń jaką.
— Więc to wyprawa niebezpieczna?
— Kto wie! może. Chodźmy.
Dopóki szli ludnemi ulicami, obaj milczeli, ale gdy zeszli na puste place, Edmund zapytał:
— Cóż to za tajemnica, gdzież idziemy?
— Zobaczysz. Jeśli mi się uda odszukać pewnego człowieka i znaleźć dokumenta, o jakich on wiedzieć musi, Bosowiczowie odzyskaliby majątek a łotr zostałby ukarany.
— Słuchaj, Janie, dlaczego ty to robisz?...
— Dlaczego?
Przez chwilę zdawał się szukać w myśli odpowiedzi.
— Więc ty doprawdy tego nie rozumiesz? Jakże daleko jest ten dzień, gdyśmy się żegnali na progu nowego życia! Więc nie rozumiesz już, że coś na świecie ukochać trzeba, że człowiek sam dla siebie celem być nie powinien.
— Tak, ale ty o sobie zapominasz zupełnie, chwilami zdaje mi się, że jesteś abstrakcyą jakąś, nie człowiekiem. Patrzę na ciebie...
— Oczyma zazdrości, nieprawdaż?
— A więc tak. Otaczasz Anny rodzinę opieką, pracujesz nad tém ażeby powrócić im mienie. Kto wie nawet, czy nie dlatego osiadłeś tutaj.
— Prawda, odgadłeś.
— A przecież...
— Bądź spokojny, nie kocham jéj...
— Dlaczego?
Jan uśmiechnął się.
— Pytanie godne zakochanego! Nie kocham jéj, bo serce moje należy do innéj.
Spuścił głowę i szedł w milczeniu trochę naprzód, jakby chciał uniknąć wzroku towarzysza.
— Janie — zawołał Edmund — czyż nie mam prawa do ufności twojéj; powiedz mi wszystko.
— Cóż chcesz ażebym powiedział; ona jest daleko, może stracona dla mnie, a ja próbuję żyć bez niéj...
Wyrzekł to krótko, jak człowiek który nie lubi mówić o sobie.
Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.